Antygona, buntownicza i intymna (5/7. Autorytet)

zdjęcie

Część 5: Autorytet

W starożytnej Grecji mężczyźni znali i rozpoznawali siebie w oczach rodziny, bliskich i społeczności. Kobiety zarezerwowały dla siebie lustro, które zrodziło się z piękna, kobiecości i uwodzenia. Odbicie jest wszędzie. „Nie ma miejsca, które by cię nie widziało” – pisał Rilke. Czy można istnieć bez odbicia? Czy można być świadomym, nie znając siebie? Człowiekowi nie wolno patrzeć na siebie w lustrze z obawy przed pochłonięciem przez swój obraz. Ten obraz sprawia, że zapominamy, że tam jesteśmy. Jeśli myślimy o tym, co widzimy, słyszymy to, rezonuje to w nas i też o tym śnimy. Nasz obraz ucieka nam, gdy tylko go ujrzymy. Tak więc kobieta poprawia się w lustrze, podczas gdy mężczyzna mógłby w nim stracić swoje podstawy. Sen, bliźniak pamięci, ukrywa czas i go znieczula. Co i kiedy widzieliśmy? Spojrzenie, odbicie i wyobraźnia przenikają się i nie da się ich oddzielić. Widzenie i poznanie siebie są u Greków mylone. Widzieć, znać siebie… ale nie za bardzo, bo jeśli człowiek jest cudem, w sensie incydentu, fascynującego pęknięcia, to skrywa także swój własny strach, sam się eksterminuje i torturuje, i jest w tym przypadku jedynym „zwierzęciem”.

Autorytet reprezentuje tę granicę, tę niewidzialną granicę, tę zaskakującą siłę, która nie pozwala człowiekowi przestać być człowiekiem, bo nie ma większego grzechu dla starożytnego Greka niż ulec dzikości, domagać się jej, pozwolić się jej prowadzić i wodzić, zasmakować w niej . amartia wkrótce stanie się grzechem, pozostając jednocześnie winą, błędem, ułomnością. Znajomość siebie, ale nie za bardzo, stanowi maskę tożsamości w epoce starożytnej Grecji. Trzeba poznać siebie, zbliżyć się do siebie, zdefiniować się i „zindywidualizować”, aby być; ale co to znaczy być? Jeśli nie rozeznać, dostosować i połączyć swoją naturę z wykształceniem. W naszej epoce, która osądza przeszłość, mówienie o więzi, która łączy nas ze starożytnym człowiekiem, stało się niemal zabronione. Znać siebie, ale nie za bardzo, co to znaczy? Dostosować naturę i kulturę, zrównoważyć szalę między tym, kim jesteśmy, czym się stajemy i czym byliśmy. Dlaczego przeszłość? Ponieważ jesteśmy koncentratem i jesteśmy czymś mniej, a priori, niż elementy, które nas tworzą. Zbyt często pomija się to równanie lub je minimalizuje, co sprowadza się do tego samego. Mechanizmy właściwe naszym czasom zwalniają człowieka z jego pamięci; w końcu, czyż nie dysponuje on technologią, niezmierzoną pamięcią? Jaką potrzebę ma on dla własnej pamięci? Jeśli potrzeba ta sprawia, że chcemy pamiętać, co jest równoznaczne z chęcią poznania, wystarczy wpisać to w wyszukiwarkę. Praktyczne, łatwe, proste, szybkie; pamięć i jej rozliczne rozgałęzienia nie mogą ze sobą konkurować nawet przez sekundę, nie wspominając o tym, że nasza pamięć nigdy nie jest pewna, czy pamięta, czy też co pamięta! Mówię tu o pamięci, którą sami tworzymy, tej, która jest nam dana i przesiewana przez sito naszej natury i która osadza się w toku naszego życia. Jeśli nie jestem uzbrojony w tę własną pamięć, a jedynie w pamięć innych, hojnie lub z własnej woli oferowaną w internecie, jaki sens może mieć moje życie? Sens zapożyczony w każdym znaczeniu tego słowa. Znaczenie, lub jego brak, wynika z wzajemnego przenikania się natury i kultury. Obie nieustannie się mierzą wzrokiem i wzajemnie namawiają, oddając się sobie nawzajem, by móc lepiej upominać się o swoje istnienie. Negacja natury przez technologię daje nowoczesnym projektom, i to po raz pierwszy w historii ludzkości, władzę i autorytet. Przynajmniej tak uważają.

Kreon dominuje i panuje nad swoją rolą od chwili objęcia tronu. Przynajmniej tak mu się wydaje. W rzeczywistości władza Kreona maleje z chwilą, gdy obejmuje władzę. Iluż polityków zbłądziło w ten sposób, wierząc, że osiągnęli cel? Upragniona władza może zacząć ich pożerać. Świat nie opiera się na posiadaniu, lecz na byciu. Kreon odkryje to dopiero na samym końcu dramatu. Antygona wie o tym od pierwszych słów tragedii. Nie wystarczy mieć, aby się stać. Nawet nieposiadanie okazuje się przydatne, aby w pełni być. Posiadanie zmusza nas do przejścia do innego wymiaru i pozbawia nas wewnętrznego bogactwa. Metamorfoza niekoniecznie jest pozytywna. Współczesny projekt, nieustannie zachwycony postępem technologicznym, nie zdaje sobie sprawy, że nie ma w nim żadnego zaklęcia. Tak więc człowiek wierzy, że odkrył tajemnicę, gdy sam jest tajemnicą, i zapomina, że jest tajemnicą, gdy ją odkrywa. Czy możemy naszkicować wyjaśnienie formuł delfickich? W ten sposób przekazywanie stało się opcją do sprawdzenia, ponieważ moim posiadaniem nie można się dzielić. Ale, o cudzie, mogę dzielić się tym, kim jestem. W każdym ludzkim życiu jest zdumiewający moment: przejście, które prowadzi nas do nas samych. Jakbyśmy musieli przekroczyć membranę, aby być sobą, zbliżyć się do siebie, nawiązać z sobą intymną więź; aby mieć zaczątki pojęcia o tym, kim jesteśmy. Nasze życie to inne życie; jak życie równoległe. Widzimy wyraźnie, do jakiego stopnia musielibyśmy zareagować inaczej, aby zrozumieć moment; do jakiego stopnia nasze życie się rozgałęziło; że wszystko, czego się kurczowo trzymamy, wisi na włosku. Membrana oddziela nas od innego życia, od innego życia, od naszego życia. To, co należy do nas, ma mniejsze znaczenie niż to, kim jesteśmy, i mylimy się, wierząc pod skrzydłami zazdrości, że to, co należy do nas, może definiować to, kim jesteśmy. Zawsze się stajemy. W ten sposób syn zawsze szanuje ojca, który jest czymś więcej niż on, nawet jeśli posiada nieskończenie mniej. Stawanie się wymusza szacunek. Lecz stawanie się zobowiązuje do wywłaszczenia, ponieważ wymusza relaks, odrzuca reakcję, która jest ekstrakcją ze sfery społecznej i oferuje jedynie komunitaryzm, a człowiek przeżywa swoją tożsamość, wspierając to, co poprzedza, i pojmując to, co nadchodzi. Stawanie się to Hajmon, tutaj staje twarzą w twarz z ojcem, który skazuje swoją narzeczoną na karę śmierci za pochowanie brata, którego wygnał. Koryfeusz zapowiada go: „Oto Hajmon, ostatni z twoich synów. Czy przychodzi, ponieważ opłakuje los Antygony, delikatnego dziecka, które miało zostać jego żoną, i ponieważ cierpi nieznośnie z powodu rozczarowania w tym małżeństwie?” Hajmon przybywa, przekraczając błonę, to znaczy, bierze to na siebie; Trudno w naszych czasach zrozumieć, że samokontrola, przyjęcie winy, której nie myśli się o sobie, ale o innym, i która koniecznie jest również nasza, koniecznie dlatego, że już popełniłem tego rodzaju winę, ta wada nie jest mi obca, to przyjęcie winy, która nawet jeśli nie jest moja, mogłaby być, przyjęcie zatem możliwości ujawnienia mojej słabości, chwila intensywnej i cudownej pokory, przekracza moje „ja” i zmusza je do opuszczenia swojego komfortu, to przyjęcie prowokuje, nawet bez konieczności wzywania go lub szukania, przekroczenie błony, tę metamorfozę, która pozwala mi być czymś więcej niż tylko sobą. Hemon nie chciał uciekać. Jest odważny i dobrze walczył o wyzwolenie miasta. Nigdy nie żywił żadnej goryczy do ojca. Łatwo zrozumieć, że jest dobrym chłopcem, uważnym synem, który nigdy nie stwarzał żadnego szczególnego problemu. Syn, który przychodzi, by bronić sprawy swojej narzeczonej przed ojcem, którego szanuje bardziej niż kogokolwiek innego. Kreon, zakochany w sile, którą, jak mu się wydaje, trzyma w dłoni, natychmiast go prowokuje. Nigdy więcej nie będzie miał przyjaznego rozmówcy: „Która miała być twoją żoną, czyż nie przyszedłeś tu, by rzucić się na ojca?”. A potem to zdumiewające zdanie, ukazujące Kreona między dwoma wodami, nie do końca króla, wciąż ojca: „Czy ty przynajmniej nie jesteś mi zobowiązany w każdej sytuacji, cokolwiek zrobię?”. Zdanie z góry przemyślane; wydane królowi przez ojca: „Czy ty przynajmniej nie jesteś mi zobowiązany w każdej sytuacji, cokolwiek zrobię?”. Carte blanche. Kreon jest nieustannie na dystans, od początku do końca tragedii. Jest z ludźmi dalekimi, jak i bliskimi. To fakt, że ludzie, którzy się boją, którzy zamienili wolność na władzę, nigdy nie przestają bać się swojego cienia i myślą o nawiązywaniu więzi, budowaniu zażyłości z pierwszą napotkaną osobą lub najbliższym krewnym, bezwstydnie, bo są bezradni. Kreon okazuje się straszliwie kruchy. Przybywa Hajmon, Koryfeusz, życzliwy organizator, zapowiada to ostrożnie, a Kreon zaczyna się bronić, to znaczy atakować. Reakcja jest wszechobecna. Jesteśmy robotami, nie tylko Kreon, nie tylko Koryfeusz, nie tylko Hajmon… Wszyscy jesteśmy robotami! Nic nie wiemy i szczycimy się wszystkim! Ach, nie ma cudu poza ludźmi, ale czym cudem? Kim jesteśmy? Stawanie się tym, kim jesteśmy, przejście przez membranę, nie wymaga rewolucji, lecz metamorfozy. Przejście przez membranę wiąże przewoźnika. Membrana zmusza go do uznania innego ja. A ten inny jest zupełnie inny; daleki od wyidealizowanego, egzotycznego innego. Przejście przez błonę potwierdza metamorfozę, jaka zachodzi w każdym człowieku, często bez jego wiedzy i potwierdzenia.

Przybywa Hajmon, być może ma jakieś pomysły, wścieka się na ojca, ponieważ został poinformowany o jego planie przeciwko Antygonie, ale Hajmon nie chce poddać się temu, co mu powiedziano, przychodzi do ojca, ponieważ konfrontacja z ojcem oznacza zobaczenie siebie, poznanie siebie i zrozumienie siebie. Przybywa. „Ojcze, należę do ciebie. Masz doskonałe zasady, które wskazują mi drogę, którą podążam, bo nie będę miał powodu, by woleć inne małżeństwo, skoro jesteś moim mądrym przewodnikiem”. Hajmon jest najmłodszy z rodzeństwa i od pierwszego zdania okazuje swoją miłość do ojca, głęboki szacunek, akceptację jego decyzji. Kreon mógł wtedy, uspokojony, porozmawiać z synem, złożyć broń i spokojnie porozmawiać, lecz wręcz przeciwnie, pokazał swoje prawdziwe oblicze, nie kochającego ojca, lecz dyktatora: „To właśnie, synu, powinno przeniknąć twoje serce: podążaj we wszystkim, nie drżąc przed decyzją ojca”. Kreon perfidnie kontynuuje: „Z powodu rozkoszy, jaką czerpiesz z kobiety, wiedz dobrze, że uścisk jest zimny, gdy niegodziwa kobieta dzieli z tobą łoże. Jaka rana jest gorsza niż zło w domu?”. Kreon następnie budzi inną cechę, lecz tym razem bez chęci: „W całym mieście jawnie się zbuntowała, nie wyrzeknę się siebie przed miastem, jakbym skłamał”. Pycha dusi Kreona. Czy naprawdę coś straciłby przyznając się do błędu? Czyż nie mógłby uchodzić za inteligentnego i dobrotliwego króla, uznając swój błąd? Kreon jest jak ryba, która właśnie połknęła przynętę, walczy i odrywa sobie połowę szczęki ze strachu i zazdrości; ze strachu przed tym, co pomyślą inni. Z zazdrości o wzorowego króla, który rządzi wszystkim zręczną ręką, nie słuchając nikogo. „Zabiję ją. Niech potem zaśpiewa hymn Zeusowi, bogu krwi rodowej!” Kreon marzy o porządku, porządku, który nigdy nie istniał, ani w Tebach, ani nigdzie indziej. Porządku robotów. Kończy swoją diatrybę miejscem kobiet w społeczeństwie: „I nigdy, za żadną cenę, nie daj się pokonać kobiecie. Lepiej bowiem, jeśli to konieczne, upaść z powodu mężczyzny. Niż być uważanym za słabszego od kobiety”. Hajmon odpowiada ojcu, wciąż uzbrojony w najgłębszy szacunek i nie chcąc interweniować ani opowiadać się po żadnej ze stron. Próbuje przenieść debatę na inny poziom. Chce nadać dialogowi nową perspektywę. Chce dać ojcu do zrozumienia, że lud się nie zgadza, że lud chciałby zobaczyć odrobinę łaski u swego króla, że prawa rodziny, na które odpowiedziała Antygona, również zasługują na istnienie i uwzględnienie, a przede wszystkim mówi ojcu, że nie rządzi się samemu: „Nie trzymaj w głowie tylko jednej myśli: że nic nie jest sprawiedliwe, jeśli nie mówisz tego, co mówisz. Każdy, kto uważa się za jedynego rozumnego, albo za kogoś, kto ma język i wrażliwość, jakiej nie ma nikt inny, ten lud, gdy otworzysz drzwi, zobaczysz, że jest pusty”. Hajmon stara się zaoferować ojcu alternatywę, pozwalając mu usłyszeć głosy ludu. Swojego ludu. Czyni to z elegancją i powściągliwością. Kreon jest zbyt pijany gniewem, a Hajmon mówi do niego: „Daj pole swojemu gniewowi, pozwól mu się wymknąć!” » Nawet Koryfeusz zaczyna skłaniać się ku Hajmonowi i otwiera się przed Kreonem, mówiąc o danej mu szansie i namawiając go do skorzystania z niej. Lecz gdy Kreon nalega, reszta dialogu z synem staje się burzliwa. Hajmon wpadnie we wściekłość z powodu zatwardziałości ojca. Kreon stanie się jeszcze bardziej uparty. „Wyobrażam sobie, jak sam rządzisz pustym krajem”. Kreon: „Ten chłopak ewidentnie walczy o żonę”. Hajmon: „Jeśli jesteś tą kobietą, to na tobie zależy mi przede wszystkim”. Dialog jest nieustraszony, zmienny, ale nigdy o dużej intensywności. Stawka jest tu ogromna, ponieważ chodzi o miłość syna do ojca, którego już nie rozpoznaje. „Wyobrażam sobie, jak sam rządzisz pustym krajem”. Hajmon doskonale wie, o czym mówi. Tyran nie rządzi ludem, tyran rządzi tłumem, którym kieruje na prawo lub na lewo, z lewa lub z prawa. Ten tłum jest jak pustka, nic ich tak naprawdę nie rozdziela. Kreon, swoim edyktem, zaczyna już rządzić pustym krajem, pozbawionym osobowości; ludzie zaczynają się chować, szemrają, boją się. Kreon jest gniewnym człowiekiem. Gniew zaraża, niczym rak, rozprzestrzenia się wszędzie i uniemożliwia myślenie. Jak mógł usłyszeć błagania syna? „Daj przestrzeń swojemu gniewowi, pozwól mu się obalić”. Hajmon powtarza lud, lud. „Mieszkańcy tych Teb, które tworzą miasto, są przeciwnego zdania”. A Kreon daje tę wymowną odpowiedź: „Miasto mi wtedy powie, jaki rozkaz mam wydać?”. Miasto Kreona odpowiada ludziom Hajmona, którzy chcą sprowadzić Kreona z powrotem na Ziemię, by znów był blisko ludzi. Nie słuchając tych ludzi, tych zwykłych ludzi, tego ludu, demonstruje i wyjaśnia ojcu, że zamierza odciąć się od tych, których musi prowadzić. Hajmon przemierzał ulice i zaułki Teb, rozmyślając i rozważając, jak najlepiej skonfrontować się z ojcem: musiałby stanąć przed nim, spotkać się z nim i przemówić do niego z bezgranicznym szacunkiem. Hajmon nie powinien się do tego zmuszać, bo kocha ojca, a przynajmniej nic na to nie wskazuje, ale musiałby też przeciwstawić się ojcu, stanąć i zająć stanowisko, zakotwiczyć się w tym, co wie: jest kochającym synem, mieszkańcy Teb współczują Antygonie, pragną, by krew przestała płynąć… Hajmon zapuści korzenie w swoich przekonaniach, własnych i tych, które nabędzie, przemierzając ulice Teb. Zakotwiczony, zakorzeniony, Hajmon zwraca się do ojca, chce zbudować most, zaczyna: „Ojcze, należę do ciebie”. Przez całą pierwszą część dialogu nie chce sprawiać wrażenia słabego; obrona kobiety oznacza w tym momencie okazanie pewnej kruchości, nawet jeśli jest to jego narzeczona. Hajmon więc zakotwicza się, zakorzenia, ale nie może się powstrzymać od bycia trochę krzywym; boi się, że jego ojciec dostrzeże, że jego pewniki, ponieważ uczynił je teraz swoimi, są oparte na łatce, że jest jakiś haczyk. I jak jego ojciec mógłby tego nie widzieć? Kto zna Hajmona lepiej niż Kreon? Skąd mówi dziecko? Przede wszystkim jego rodzice. Małe dziecko, które zaczyna żyć, prosząc rodziców o wszystko lub prawie wszystko. Hajmon staje się znów jak wszystkie dzieci, małym dzieckiem stojącym twarzą w twarz ze swoim ojcem. Jak wszystkie dzieci, nie może uciec przed cieniem autorytetu, który niewidzialnie wznosi się za każdym rodzicem i zmusza dziecko do nieustannej pokory, którą niektórzy mogą odczuwać jako upokorzenie. Autorytet staje się gęstszy i naprawdę istnieje we wzajemności tych, którzy mu się podporządkowują, tych, którzy go stosują. Co odróżnia pokorę od upokorzenia? Akceptacja, a zatem potulność. Autorytet rodzinny skupia wszystkie formy autorytetu i je koncentruje; Wyrzeczenie się go, odrzucenie, bunt przeciwko niemu doprowadzi do ucieczki na oślep, której apetyt nigdy nie zostanie zaspokojony. Tożsamość leży również u podstaw autorytetu; pierwsza tożsamość ujawni się w akceptacji lub buncie przeciwko autorytetowi. Wszystkie te szczególne i pozorne mechanizmy, które będziemy wytwarzać, pożyczać, wynajmować, często od innych, od naszych rodziców, nie pamiętając o nich, nic nie znaczą lub okazałyby się zupełnie inne, gdybyśmy pierwotnie poszli drogą pokory, a nie buntu. Mimo to, po namyśle będzie można zmienić nasze nastawienie i powrócić do prostszej lub bardziej buntowniczej postawy, wedle własnego wyboru… Poszukiwanie własnej tożsamości jest zbliżone do wyprawy, która kończy się wraz z życiem, ponieważ przez całe życie dżentelmen będzie próbował znaleźć sposoby na udoskonalenie samoekspresji w swoim życiu. Czy nie możemy, z drugiej strony, poszerzyć pola widzenia jeszcze bardziej? Czy historia rodziny nie jest w pewnym sensie poszukiwaniem samoekspresji? Czyż nie dostrzegamy poprzez rozliczne konsekwencje, że ten sam gatunek wyraża tożsamość, która ujawnia się właśnie poprzez swoje wielowymiarowe oblicza? Ale jak trudno jest się wycofać, odejść od naszych zainteresowań, choćby na chwilę, by osiągnąć niezbędny poziom, by dostrzec naszą małość? Jesteśmy zbyt zaabsorbowani pewnymi aspektami kalejdoskopu, który nas upaja, ale pozostawia bezczynnymi. Hemon chciałby zachęcić ojca do nabrania dystansu. Syn prosi ojca, by stłumił straszliwy gniew, który nim kieruje. Gniew tworzy krystalizację, która zawsze stanowi przeszkodę w osiągnięciu wysokości. „Daj przestrzeń swojemu gniewowi, pozwól mu się wywrócić!” (W tłumaczeniu Paula Mazona: „No, poddaj się, daj swojemu gniewowi odrobinę ulgi”). Hemon chce, żeby ojciec się zgodził, ponieważ kocha swojego ojca i kocha Antygonę. Daleko od miłości często zabarwionej łzawą empatią, która stała się powszechna w dzisiejszych czasach, toczy się tu walka o znaczenie, jakie należy nadać jego miłości. Tutaj nikt nie chce ustąpić, ponieważ żaden znak miłości nie jest mniej ważny od drugiego. Bitwa między Hajmonem a Kreonem rozgrywa się z hukiem wokół prawa, które ustanowił. Hajmon podkreśla stawkę swojemu ojcu, którego chce zmusić do rozważenia swojego miejsca, skąd jego syn przemawia do niego z tym samym synowskim szacunkiem, jaki zawsze mu okazywał, ale także ze stanowczością kogoś, kto wie, że zajmuje się kwestią warunkującą istnienie. Kreon odmawia ruchu. Odmawia spełnienia Hajmona tego, o co jego syn przyszedł błagać. Postawa Hajmona jest taka sama jak Antygony, z tym dodatkowym akcentem szacunku i miłości, który powinien skłonić Kreona do ustępstwa, ale Antygona doprowadziła go do szaleństwa, jest wściekły, a gniew karmi się dumą, straszliwą pychą, potępioną nieuchwytnie przez bogów.

Aby dobrze słuchać, najpierw trzeba kochać. Miłość splata w nas więzy, które pozwolą nam zgodzić się na coś, czego nie postanowiliśmy i czego nie mamy obiektywnego powodu, by dokonać poza dobrą wolą osoby trzeciej . Miłość okazuje się zatem kluczem do autorytetu, ponieważ autorytet opiera się na posłuszeństwie jak starzec na lasce. Wróćmy do źródła. Hajmon wędruje ulicami Teb, odrzuca gniew, ale on wrze w nim, oczekuje, że jego żal do ojca znajdzie pomyślny finał, i słucha dobrych mieszkańców Teb, słyszy ich i chce, by jego ojciec ich usłyszał. Hajmon jest uzbrojony w tę samą siłę, która rozdziela się na dwa pakiety: miłość do Antygony i miłość do ojca. Chce połączyć te dwa pakiety. Wierzy, że nigdy nie kocha się niepotrzebnie i że miłość pozostaje najlepszym środkiem na gniew. W tej chwili popołudnia wszystko jest przesądzone. Jeśli Hajmon ma wątpliwości, koryfeusz i Kreon również je mają po jego przybyciu. Hajmon szanuje ojca; jest to dowód jego miłości, zwłaszcza w epoce starożytnej Grecji, gdzie czułość i przywiązanie nie były jeszcze wartościami, którymi ludzie się szczycili. Hajmon dobrze wie, i jest to bardzo widoczne od początku dialogu, że jego ojciec jest pełen gniewu. Gniew jednak blokuje sprawy transcendentne. Gniew hamuje, sugerując, że uwalnia od zahamowań i blokuje drogę do pojednania. Kiedy staje przed Kreonem, jest to jedyny lęk Hajmona. Ale jest jak góra. Hajmon boi się tego gniewu, a jego przeczucie okaże się słuszne. Gniew Kreona, jak to często bywa z wielkim talentem, będzie się sam napędzał. Ale Hajmon jeszcze nie wie, że gniew osłabi autorytet ojca nad nim, a także jego następstwa, czyli miłość i szacunek. Sofokles ograniczy autorytet, pozwalając władzy wyłonić się, przebić i rozkwitnąć.

Jaką koncepcję posługuje się Kreon, obejmując władzę? Siłę. Teby wyłaniają się z bratobójczej wojny. Miasto myślało, że ulegnie taranom armii Polinejkesa. Kreon postąpiłby mądrze, gdyby okazał pobłażliwość, aby przywrócić jedność wśród poddanych, zwłaszcza że to jego dzieci walczyły ze sobą. Ale nie, Kreon, doszedłszy do władzy, myśli tylko o swojej władzy. Natychmiast upaja się tą siłą. Kreon upaja się władzą; to wirus, który opanowuje wielu ludzi, gdy tylko zasiądą na tronie. Kreon zostaje królem i ustanawia swoją władzę za pomocą prawa, które rozważył, ale nie na tyle, by mógł je znaleźć bez patrzenia, a które wydaje mu się zawierać całą władzę jego urzędu: postanawia, że pokonani zostaną wydani na pastwę dzikich zwierząt, bez pogrzebu. Istnieje taka sama przepaść między władzą a ludem, jak między władzą a autorytetem; chęć zaspokojenia zbyt wielu wymaga stworzenia nierównowagi. Jeśli nie wolno nikomu przypodobać się, a raczej starać się przypodobać, nie wolno podejmować decyzji bez badania, bez badania serc. Kreon z pewnością o tym myślał. Mówimy o człowieku, który już panował w przeszłości, któremu władza nie jest obca; nie odkrywa jej, więc zna pułapki, sidła otwierające się na drodze do władzy. Ogłasza swoje prawo i popełnia błąd: zapomina, że król uosabia władzę bogów. Nawet jeśli Jezus Chrystus nie nakreślił jeszcze wyraźnie granicy między władzą a autorytetem, Kreon wie, że jego władza nie jest nieograniczona. Straszny jest widok Kreona, księcia, który wystawia na próbę swoją władzę, myląc ją z autorytetem. To uczucie nie opuszcza czytelnika tragedii i narzuca mu aspekt Kreona, który Sofokles najwyraźniej tam umieścił. Kreon wystawia na próbę i wystawia na próbę samego siebie. Chce uchodzić za króla, gdy tylko założy koronę. Zdziwienie na wieść o występku Antygony przytłacza go, ponieważ Kreon, skrycie, w głębi duszy, miał nadzieję zapanować nad Tebami żelazną ręką. Kreon prowokuje i utrwala nierównowagę między siłami reprezentowanymi przez władzę i autorytet. Kreon oddaje się władzy siły i zapomina o kwestionowaniu sił wyższych, transcendentnych, bogów. Nie żeby bogowie mu odpowiedzieli, ale poszukiwanie rozwiązań wyższych od siebie, niezależność od władzy, a tym samym od siły, są niewystarczające w rządach Kreona.

Autorytet musi pochodzić z wyższego porządku, ponieważ opiera się na uległości, wzajemności i w pełnym szacunku dialogu określa wspólną linię postępowania między porządkiem a posłusznym. Autorytet, wola akceptacji autorytetu, opiera się również na dążeniu do stania się czymś więcej niż się jest, czy to poprzez przykład starszych, błędy przeszłości, długoterminowość i wzniesienie perspektywy; trzeba żyć tą przeszłością i nie patrzeć na nią z góry. Kreon nie wybiera tej drogi, postanawia trzymać się swojego jedynego uczucia, które nakazuje mu natychmiastowe zrzeczenie się władzy, aby wycofać z niej autorytet poświadczony przez wszystkich. Z jego prawa wyłoni się Antygona, aby przypomnieć mu, że zawsze jest się od kogoś zależnym, że istnieją transcendentne prawa, o których udawał, że zapomniał. Tutaj pojęcie równowagi jest podkreślane przez Sofoklesa, to pojęcie stare jak świat, nadal rządzi światem. Pojęcie równowagi sprawdza się wszędzie, w każdej epoce, a nigdy nie jest ono lepiej potwierdzone niż przez chrześcijaństwo, ponieważ jedyna prawdziwa wola równowagi rzeczy opiera się na woli zidentyfikowania i ograniczenia zazdrości w obszarze, w którym okazuje się ona nieskuteczna. Wykorzenienie zazdrości oznacza powstrzymanie człowieka przed samozniszczeniem pod pretekstem, że jest człowiekiem, co pokazał i zaświadczył wiek XX – wiek zazdrości, jeśli kiedykolwiek istniał. Kreon nie jest winny tego, że nie posłuchał ludu, a może powinien był przeprowadzić referendum, aby poznać opinię swojego ludu. Kreon testuje, ponieważ narzuca swoje prawo i wydaje się czekać na reakcję, by je zmiażdżyć i pokazać swoją siłę, ale nie mamy pewności, ponieważ okazuje wielkie zdziwienie, gdy strażnik przychodzi, by powiedzieć mu o nieposłuszeństwie wobec jego rozkazu: „Powiem ci. Ktoś niedawno pochował zmarłego, posypał ciało suchą ziemią, a następnie odszedł, dopełniając zwyczajowych obrzędów”. Po rewelacjach strażnika ujawnia się nowy aspekt charakteru Kreona: rozwija się w nim paranoja, która będzie narastać w nim przez całą sztukę, delikatnie, lecz nie słabnąc swoją intensywnością. Dojście Kreona do władzy zamyka go i izoluje od samego siebie. Choć syndrom ten jest dobrze znany ludziom, którzy dochodzą do władzy, nigdy nie przestaje zadziwiać, ponieważ atakuje systematycznie, a mężczyźni równie często się z nim spotykają. Kreon będzie urażony. Jest urażony postawą Antygony. Jest lekceważony. W każdym razie, przypisuje zachowanie Antygony brakowi szacunku, podczas gdy prawdą jest, że Antygona jest nieposłuszna i lekceważąca wobec swojego króla; wyraża ona obronę, która musi zostać wysłuchana. Kreon słyszy ją tylko wymuszoną. Dla niego brak szacunku jest najważniejszy. Dla Antygony prawo Kreona musiało zostać złamane, ponieważ opierało się na błędnym założeniu. Antygona doświadcza zbieżności jaźni z jaźnią, gdy Kreon oddziela się od Kreona, wstępując na tron. Kreon oddziela się od siebie i wyrzeka się zbieżności jaźni z jaźnią, przywdziewając strój króla. Staje się postacią, zapomina o sobie i wierzy, że staje się czymś więcej niż sobą, podczas gdy aby się rozwijać, trzeba nauczyć się posłuszeństwa, lecz Kreon myśli, że jako król będzie musiał jedynie rozkazywać. Odtąd używa siły. Kreon przemienia się w tyrana. Staje się tym, kim sobie wyobraża, że powinien być. To enantiodromos, ta chwila i to miejsce u Greków, odsłania prawdziwą naturę człowieka, gdy na rozdrożu musi on stanąć przed wyborem drogi, którą ma podążać. Enantiodromos to rozwidlenie, z którego rodzi się ten, który staje się… Niczym nowicjusz, który zawładnął piorunem Zeusa, Kreonowi brakuje wykształcenia i zrozumienia swojej mocy, którą może mu dać jedynie autorytet. Kreon myśli w kategoriach prawa, podczas gdy powinien najpierw myśleć w kategoriach obowiązku. Bycie sobą nigdy nie jest nawykiem; tożsamość to poszukiwanie i afirmacja, nieustanny enantiodromos, jak stan oblężenia. Kim jestem? Dokąd zmierzam? Trzeba nieustannie kwestionować siebie i zgłębiać tajemnicę życia, ale uzbrojony w to, co się wie o sobie i w swoją umowę ze światem, to znaczy, że istnieją pewne pewniki, nie może być nic, inaczej nie byłoby Antygony… Pierwsze słowa Kreona wyrażają jego przerażenie zbrodnią Antygony: „I ośmieliłeś się zlekceważyć takie prawo?”. Kreon nie rozumie, że jego rozkaz został zlekceważony, musi bezlitośnie uderzyć każdego, kto wystąpił przeciwko niemu, to znaczy przeciwko królowi. Pycha odgrywa zasadniczą rolę w charakterze Kreona, czuje się urażony, nie może znieść, że został nieposłuszny, że jego edykt został zlekceważony na oczach całej ludności Teb. Następnie Kreon nie zmieni zdania z obawy przed tym, że zostanie uznany za szaleńca lub niedojrzałego w oczach swojego ludu. Jego refleksja rzuca na jego oczy więcej niż tylko czyny, ponieważ są one zamglone, „narcystyczne”. Kreon dzieli swoich rozmówców na dwa klany: tych, którzy są z nim, i tych, którzy są przeciwko niemu. Nie negocjuje już i nie grozi tym, którzy mu się sprzeciwiają. Panuje nad nim siła, podczas gdy siła nie powinna być używana inaczej niż w celu ochrony, a tak jest zawsze w przypadku tych, którzy oddają się woli władzy ciałem i duszą. Używanie siły jako siły to przekonanie, że strach jest siłą napędową władzy i ustanawia autorytet, gdy ten ostatni jest bardziej podobny do pieszczoty rodzica na policzku dziecka po popełnieniu głupoty. Jeśli władza panuje w praktyce, musi być zawsze zabarwiona autorytetem, gdzie będzie uważała się za samowystarczalną. Kreon nie wie już, skąd przemawia, a przynajmniej przemawia z wyimaginowanego miejsca, do którego właśnie przybył, a które nie istniało przed jego przybyciem, a które zostało przez niego stworzone dla niego. Jakby będąc królem, Kreon nie był już złożony z tych samych elementów ciała, kości i genetyki, co w dniu poprzedzającym jego koronację. Kreon kurczowo trzyma się i przypisuje sobie tożsamość króla, który zapomina, skąd pochodzi i co zawdzięcza swojej przeszłości, zatartej przez jego dojście do władzy. Jeśli tożsamość okazuje się poszukiwaniem, a częściowo konstrukcją zbudowaną z własnych upodobań i wyborów, to cały fundament tożsamości istnieje, a nawet istniał wcześniej, w nas, przed nami. Zbyt wiele tożsamości jest dziś pisanych, krystalizujących się na tym fundamencie lub tylko na poszukiwaniu, gdy równowaga góruje nad tożsamością. Nieustanny powrót do koncepcji natury i kultury obsesyjnie i buntuje się jednocześnie. W „identyfikacji” tkwi bolesna siła, ponieważ istnieje ryzyko reakcji, ryzyko krystalizacji i uniemożliwienia życia krążenia w nas. Tożsamość dzieli się z jednej strony na bazę, która jest w nas bez nas, naszej natury i otrzymanego wykształcenia, oraz na ruch konstytutywny dla naszego życia, który odkrywa elementy nieujęte w naszej naturze ani w naszym wychowaniu, ale które należy odczytać u szczytu naszej natury i naszego wykształcenia. Znaczna część tego procesu odbywa się bez naszej myśli. A jednak jest on istotny, pierwotny i zobowiązuje nas do nieustannej rewizji tej natury i tego wykształcenia, tak jak do nieustannej rewizji tych nowych elementów. Równowaga, i tutaj, okazuje się pierwotna. Nie chodzi o zapomnienie lub, co gorsza, o nieświadomość naszej natury, o zapomnienie lub, co gorsza, o brak wykształcenia, o zbliżenie się do brzegów nowości, bo inaczej będziemy niczym więcej niż znoszoną flagą na wietrze, nie będziemy mieli żadnych kryteriów oceny nowości i zaryzykujemy dostrzeżenie w tej nowości jedynie nowości i pokochanie jej tylko za to. Jaka szkoda! Nowość mogłaby być tworzona w nieskończoność przez przewrotnych lub manipulujących ludzi, by ciągle zastępować to, co istnieje, nową formą prawa lub regulacji, a my nie bylibyśmy już nawet chorągiewką na wietrze, lecz martwym liściem, który nigdy nie wie, gdzie wyląduje, ponieważ nie ma już świadomości siebie, ponieważ jest martwy. Kreon zachowuje się tak, jakby nie chciał już słyszeć o Kreonie, a jedynie o królu, w tym przypadku zapomina, że król jest niczym bez Kreona. Agonia tożsamości polega na walce z samym sobą, na ciągłym poszukiwaniu zbieżności siebie z samym sobą, na kwestionowaniu autorytetu, by podziwiać jego ramię, które wyciąga się bez przemocy, bez hałaśliwej siły, i które wspomaga moje wysiłki i kieruje moim sumieniem, pozwalając mu osiągnąć wyższy poziom. Wspomnienia, pamięć, muszą pomóc nie popełniać tego, co potępiliśmy w przeszłości lub co nas zszokowało. Ale Kreon zapomina o sobie, gdy dochodzi do władzy, doprowadzając w ten sposób amnezję do punktu, z którego nie ma powrotu.

Kreon rozpoczyna od wezwania starszych mieszkańców miasta. Pragnie zaznaczyć swoją obecność wśród starszych jako nowy przywódca. Bardzo szybko, w jego przemówieniu, wyłania się pragnienie zmazania przeszłości i rozpoczęcia nowej ery. Mistrzostwo jest tu u swego źródła, podobnie jak wola władzy. Każdy człowiek, który obejmuje urząd, przyozdabiając się atrybutami człowieka opatrznościowego, który przychodzi ulepszyć, a nawet naprawić lub naprawić to, co go poprzedza, staje się sędzią i ławą przysięgłych i odrzuca pokorę, która zawsze powinna go chronić. Kreon przypomina, tylko po to, by lepiej zapomnieć, o fundamencie, że jest królem, ponieważ jest najbliższym krewnym zmarłych. Z dwojga zmarłych: Polinejkesa i Eteoklesa. Ale Kreon zapomina o Edypie. Celowo. Kreon wymazuje Edypa, mimo że jest on ostatnim odgałęzieniem. Zatem Kreon nie dochodzi do władzy przez przypadek. Może czerpać z bogatego doświadczenia, które, od Lajosa do Edypa, zasługuje na chwilę refleksji, by się nim zainspirować. Kreon doświadczy swojego pierwszego występku, z którego wszystkie inne będą się nadal rodzić i rozprzestrzeniać, spoglądając z góry na tę tradycję, stawiając się ponad nią, ignorując ją, osądzając z arogancją i będąc przekonanym o lepszym postępowaniu. Oto mechanizm zazdrości w działaniu, schemat organizacyjny, który zostaje wprowadzony i rozwija swoje konsekwencje, bez możliwości zmiany czegokolwiek, bez możliwości odwrócenia tego procesu, z zasadniczego powodu, że zapomnieliśmy o jego źródle, od chwili, gdy zapomniano o źródle działania, od chwili, gdy amnezja doświadczenia i nabyta pustka ontologiczna, wszystkie działania stają się zmarszczkami na wodzie. Prawo jest zakorzenione w doświadczeniu albo nie istnieje, albo tonie w woli mocy. Kreon, okazując pogardę Edypowi, wstępuje na tron i pragnie pozbyć się doświadczenia, doświadczenia Edypa, doświadczenia jego synów… Wydaje dekret, który narzuca się siłą, osobliwością. Odmawia pogrzebu Polinejkesowi, ponieważ ten zaatakował jego miasto (a właściwie jego brata, Eteoklesa, króla tego miasta, które musiał dzielić). Kiedy w grę wchodzi zazdrość, wszystko się psuje. Zazdrość przejmuje kontrolę nad wszystkim. Zazdrość rodzi się z osądu. Gdy tylko Kreon porównuje w myślach to, co chce zrobić, z tym, czego chce uniknąć, gdy tylko bierze Edypa i jego synów za stracha na wróble, uruchamia się mechanizm zazdrości. Dysharmonia rodzi Zło. Zazdrość powoduje dysharmonię między myślą a działaniem, dezorganizuje byt, sprawiając, że wątpi. Wątpliwość jest diabłem. „Niech twoje tak będzie tak, niech twoje nie będzie nie”. Dysharmonia jest wszystkim innym. Trzeba mieć dobre poczucie własnej wartości, ale nie za duże... poznanie siebie, udane zbliżenie się do tej zbieżności siebie z samym sobą stanowi zakład, który każdy człowiek, niezależnie od swoich obowiązków, musi podjąć i wygrać... Lecz rozdział między doświadczeniem a jego sprzymierzeńcem, pokorą, która z niego wynika, opiera się na woli mocy, która zmusza do zapomnienia o doświadczeniu, do postawienia siebie ponad, ponad i ostatecznie poza, bez wiary i prawa. U źródła tego rozdziału, drobnego wyboru, mam na myśli to, że rozwidlenie, które popycha człowieka do przejścia z jednego stanu do drugiego, nie jest nawet zauważane, nie jest nawet zauważane, lecz nieodwracalnie zmienia każdą istotę, która je podejmuje.

Historia Narcyza ilustruje upadek pokory . Tego dnia Narcyz wyszedł wcześnie. Narcyz uwielbiał polować, gdy noc i dzień przeplatały się melancholią, a światłocień tonął w cieniach ludzi. Młodzieniec był synem rzeki i strumienia. Liriope była jego matką, a kiedy zapytała Tejrezjasza, jaki będzie los jej dziecka, wróżbita odpowiedział: „Jeśli sam nie wie”. Narcyz był tak przystojny, że przyciągał pożądanie wszystkich. Nawet nimfy chciały, by młodzieniec na nie spojrzał przez chwilę. Lecz nie, Narcyz zachował swoją płomienną urodę, dłonie o krętych i zmysłowych liniach, ogień oczu dla jeleni z lasu. Echo była piękną nimfą. Jej los zmienił się w dniu, w którym spotkała wzrok Narcyza. Nigdy już nie była taka sama. Marzyła o zjednoczeniu się z Narcyzem, o poślubieniu jego piękna i uczynieniu jej swoją. Hera ukarała Echo, która była najbardziej gadatliwą z nimf. Odebrała jej dar mowy i teraz piękna nimfa mogła tylko powtarzać ostatnie słowa, jakie usłyszała. Pewnego dnia Echo podążyła za Narcyzem. Chciała spotkać jego wzrok, którego wspomnienie wciąż ją prześladowało. Schowała się za drzewem, gdy Narcyz znalazł się sam w środku lasu. Zawołał swoich przyjaciół myśliwych, którzy odeszli. Odpowiedziała tylko Echo. Narcyz uwierzył, że to jego towarzysze. Echo uwierzyła, że Narcyz wciąga ją całym sobą. Podeszła do niego i objęła go. Narcyz ją odepchnął. Echo uciekła. Młoda nimfa nigdy nie otrząsnęła się po tej zniewadze. Oczy ukochanej, te oczy, które tak bardzo pragnęła znów ujrzeć, tym razem ją powaliły i wygnały. Pozwoliła sobie umrzeć. Sucha jak kamień, wszystko, co po niej pozostanie, to głos, który wciąż jest marzeniem o słyszeniu. Nemezis, bogini sprawiedliwości, okazała się dominująca w porządkowaniu relacji między ludźmi a bogami. Słyszała krzyki nimf, przyjaciółek Echa i wielu młodych mężczyzn bezceremonialnie odrzuconych przez dumnego Narcyza. Nie można było lekceważyć praw miłości, uważać się za wyższego od nich i ludzi wokół niego, nie obrażając bogów ich wrażliwością. Narcyz, pewnego dnia po długim polowaniu, gasił pragnienie przy źródle. Pochylił się nad wodą i stanął jak wryty. Zanurzył rękę w wodzie, ale nie zdołał uchwycić, co wywołało jego emocje. Stając z nim twarzą w twarz, Narcyz po raz pierwszy spotyka oczy, które trzymają go wbrew niemu, których nie chce pogardzać, które chciałby pielęgnować. Narcyz jest oczarowany jego spojrzeniem. Zakochuje się w nim, dopóki nic innego wokół niego nie istnieje.
— Co on widzi? Nie wie; ale to, co widzi, pochłania go; ten sam błąd, który zwodzi jego oczy, podnieca je.
Ujarzmiony jego spojrzeniem, Narcyz nie może już spać i nie je. Ma tylko jedno pragnienie: posiadać to, co widzi. Posiadać przedmiot tego posiadania. Niezdolny uchwycić ani dotknąć tego, czym jest, ponieważ nie zna siebie, ponieważ już siebie nie rozpoznaje, umiera z kontemplacji. Narcyz nie przeżył swojej męki. Upadł na ziemię z wysokości swego spojrzenia, przedkładając posiadanie nad bycie, umierając bez otrzymania zgody własnego obrazu, swojego bytu, zapomniawszy o nim. Narcyz nie może ocalić się przed sobą, ponieważ nie jest świadomy, że zakochał się we własnym obrazie. Narcyz nie zna siebie, ponieważ nie spotyka siebie. Wizja Tejrezjasza jest pobieżna, jak często bywają jego przepowiednie, ale można również pomyśleć, że gdyby Narcyz spotkał i na nowo poznał siebie, wówczas być może zacząłby przedkładać bycie nad posiadanie, uświadamiając sobie, kim naprawdę jest. Bliskość i zbliżenie mogą być przeciwstawne, a Narcyz eksperymentuje z obydwoma podejściami, ale pozwala, by jego duma przeszkadzała i prowokowała odrazę do tego, co mogłoby go wyzwolić. Najpewniejszą i najczęściej uczęszczaną drogą do boskości jest odkrycie i zrozumienie człowieka. Edyp dobrze to zrozumiał, rozwiązując zagadkę Sfinksa: trzeba przejść przez człowieka, aby zbliżyć się do bogów, ponieważ człowiek reprezentuje chór boskości.

Syndrom Kreona potwierdza słowa Owidiusza: „Nikt nie skrywa własnej tajemnicy”. Kreon zapada na znaną chorobę Narcyza . W jednym spojrzeniu gubi się i omdlewa nad swoim wizerunkiem, tym, co reprezentuje. Co należy zrobić? Poznać siebie czy zignorować siebie? Starożytni bogowie nie dali odpowiedzi, albo dopiero po spowodowaniu upadku, zniszczenia, a ostatecznie amnezji. Czy Narcyz przeczy Delfom? Czy jest jedyną starożytną istotą, która nie powinna znać siebie i musi podążać tą drogą? Niejasność proroctw zastawia na człowieka nieustanną pułapkę, jakby bogowie nieustannie chcieli, aby człowiek się potykał i wydawał się głupi. Czy nie powinniśmy, i nie powinniśmy, powiązać tego proroctwa: „jeśli nie zna siebie” z „stań się tym, kim jesteś” Pindara? Dlaczego nie zrozumieliśmy wystarczająco formuły „Skąd mówisz?”, która inauguruje czas i przestrzeń oraz definiuje osobę? Geniusz Sofoklesa polega na stwierdzeniu, że czas potwierdzi: choroby człowieka są ponadczasowe. Najbardziej pouczający przykład dotyczący natury ludzkiej znajdujemy w Nowym Testamencie, kiedy Piotr i Jezus Chrystus rozmawiają ze sobą, a Piotr nalega, aby jego mistrz uważał jego oddanie za całkowicie szczere. Jezus oznajmia mu zatem, że słońce nie będzie miało punktu, dopóki nie zaprze się go trzy razy. Pierwszym miejscem, z którego przemawia każdy człowiek, jest jego słabość. Uwzględnienie ograniczeń każdego człowieka, nie zawsze po to, by je rozwiązać, ale by je przezwyciężyć, zobowiązuje nas do rozumowania na podstawie tego, kim jesteśmy, a nie na podstawie tego, kim sami się uważamy. Każdy człowiek, który nie zna swoich słabości, zapomina o nich, nie bierze ich pod uwagę, jest oderwany od rzeczywistości, jak przywykliśmy dziś mówić. Oderwanie od rzeczywistości oznacza, że człowiek żywi się pastwiskiem, które nie jest jego własnym, że wyrzeka się swojego pastwiska, by znaleźć inne, lepsze od własnego. Oderwanie od rzeczywistości nazywane jest również egzotycznym, na wzór Victora Segalena. Brak kontaktu oznacza również, że otrzymane słowa można uzyskać gdziekolwiek indziej, bez stwarzania problemu, ponieważ są one pozbawione korzeni, przetłumaczalne na dowolny język i eksportowalne niczym „framework” lub „współdzielona biblioteka” w informatyce. Fraza „brak kontaktu” uniemożliwia odpowiedź na pytanie „skąd mówisz?”, a pierwsza fraza lubi wyśmiewać drugą jako opartą na tożsamości lub „skrajnie prawicową”. Próbując uniknąć odpowiedzi na to pytanie, zostało ono unicestwione. W przyszłości nie będzie już możliwe pytanie, skąd się mówi, ponieważ osiągnie się taki poziom abstrakcji i wykorzenienia, że pytanie to straci znaczenie. Kreon uosabia tę ideę władzy. Wykorzenił w sobie wszelkie pochodzenie, tworzy coś nowego, uosabia to, co nowe, nową władzę, ale także jedyną uprawnioną; uosabia prawo i obowiązek; uosabia wszystko. W pytaniu „skąd się mówi?” czas i przestrzeń, przeszłość i teraźniejszość próbują być ograniczone i zrelacjonowane, ponieważ trzeba wziąć pod uwagę całość osoby w chwili, gdy mówi, a jeśli całość istnieje w jej słowach, to te same słowa wyrażają całość jej bytu. Jak można mówić, nie będąc sobą? Biorąc siebie za kogoś innego. Kreon cierpi na syndrom Narcyza; ktoś, kto zakochuje się w swoim wizerunku, nie wiedząc, że jest jego, nie wiedząc, że jest nim samym. „Stań się tym, kim jesteś” to nie to samo, co „stań się sobą” lub „stań się tym, na co zasługujesz”. Nie liczymy dobrych ani złych uczynków, aby czerpać z nich korzyści. „Stań się tym, kim jesteś” oznacza zanurzenie się w ciszy, naszej ciszy, w towarzystwie tego, kim jesteśmy, w każdej chwili, i co musimy rozwijać poprzez nasze działania. „Stań się tym, kim jesteś” definiuje powołanie, wskazując na edukację niezbędną do zrozumienia swojego powołania.

Narcyzm, choroba czasów, charakterystyczna dla komunitaryzmu i przyczyniająca się do niego, zwiastuje upadek społeczeństwa . Kiedy każdy w swoim otoczeniu zaczyna przeglądać się w lustrze, które może tylko migotać, wszelki duch krytyczny ulega rozwodnieniu. To samozadowolenie jest wyzwalane przez utratę orientacji, zatarcie pochodzenia i wszelkich form przekazu, ale przede wszystkim każdy zaczyna patrzeć na swoje odbicie i blask swojego sąsiada w społeczeństwie, które zapomniało o wszelkich formach autorytetu. Rozpoznanie uzyskuje się poprzez porównanie swojego wizerunku z wizerunkiem sąsiada. Rozpoznanie, które nie jest już tak bezpośrednie jak w obrębie społeczności, opiera się teraz na zazdrości i tylko zazdrości. Niektóre media, takie jak telewizja, stały się jego głównym organem. Ta fragmentacja opiera się i rozkwita na glebie zapomnienia i relatywizmu, gdy nic już nie ma znaczenia, wszystko potencjalnie może mieć znaczenie. Zamieszanie, które zawsze istniało między władzą a autorytetem, zamęt, który Kreon wspaniale uosabia piórem Sofoklesa, pozwala na horyzontalną, immanentną i monotonną wizję. Lustro, narzędzie odmówione ludziom w starożytności, by nie dać się ukołysać swojemu wizerunkowi, znajduje w epoce nowożytnej dodatkowy wymiar w tym, co należałoby uznać za perwersję. Narcyz zakochał się w swoim wizerunku, nie wiedząc, że to on („jeśli nie zna siebie”), współczesny człowiek robi sobie zdjęcie, retuszuje je i doskonale zna ten wizerunek, jego prawdę i fałsz, i wystawia go ludziom, aby oni z kolei go pokochali. Obaj sławią się nawzajem i niemal natychmiast na zmianę ucieleśniają ulotną naturę tego odbicia chwały.

Każdy marzy o swojej chwili chwały, ostatecznej formie uznania. W epoce, w której ulotność króluje jako absolutny standard, ta bezpośredniość jest niepokojąca, ponieważ uniemożliwia kontemplację, intymność, życie wewnętrzne, zastępując je duszącym zgiełkiem, tłumem prokuratorów, przewrotną nieprzyzwoitością . Kreon zostaje królem, chwyta lustro i kocha to, co widzi. Jego pycha, jego duma dławi jego duszę i popycha go do zapomnienia o jej istnieniu. Bo to dusza nieustannie równoważy osobę, podzieloną w pewien sposób między jej naturę i kulturę, ducha i ciało. Kreon, zakochany w obrazie siebie jako króla, zaczyna wyobrażać sobie nie to, co król musi czynić, ale to, co on jako król musi czynić, i gdy urok tego obrazu szalonej wspaniałości przenika go, upaja i zniewala, Kreon wyobraża sobie w swoim nieokiełznanym umyśle najdziwniejsze, najbardziej niezwykłe czyny, bo nic nie jest zbyt piękne dla tego wspaniałego króla, który je zamieszkuje. Kreon nie wie już, skąd mówi. Nie może wiedzieć, jest teraz nad ziemią, to znaczy, nie opowiada nam już historii, wspomnienia, swojego i swojego miasta, ledwie mówi więcej przez chwilę, ponieważ prawo zabraniające pochówku Polinejkesa okazuje się hańbą i prawem, które nie leży w mocy króla. „Wyobraź sobie w chrześcijańskim mieście przestępcę, którego władza doczesna chciałaby ukarać pozbawieniem wiecznego zbawienia, strąceniem do wiecznego piekła ”. Sofokles poprzez postać Kreona wskazuje na nietrwałość tej wady w człowieku, wady podyktowanej, zniewolonej przez pychę, księcia grzechu w starożytności, tak jak w chrześcijaństwie, w zmowie ze swoim wiernym adiutantem, zazdrością. Narcyz i Kreon nie rozumieją, że zazdrość ich dusi, prowadząc do uwielbienia i czci dla wizerunku, bożka. To zazdrość, w połączeniu z władzą, popycha Kreona do ustanowienia niemożliwego prawa, które przekracza jego władzę, przyznając sobie autorytet. „Nie trzymaj w głowie ani jednej myśli: że nic nie jest sprawiedliwe, jeśli nie mówisz tego, co mówisz! Ktokolwiek myśli o sobie, że tylko on jest rozsądny, albo że ma język lub wrażliwość, jakiej nie ma nikt inny, ci ludzie, gdy ich otworzysz, zobaczysz, że są puści”. Hajmon chce, aby jego ojciec otworzył mu oczy. Nosi w sobie zdrowy rozsądek ludu, odzwierciedla lud, lud etnos. Hajmon przedstawi obserwację sposobu rządzenia swojego ojca: „Widziałem, jak sam rządzisz pustym krajem” i swój wyrok, przypominając ojcu o istnieniu władzy: „Widzę, jak uchybiasz sprawiedliwości”. I znowu:
– Czyżbym popełnił błąd, korzystając ze swojej władzy?
– Chodzi o to, że nie korzystasz z niej, depcząc cześć należną bogom.
Dialog między Kreonem a jego synem kończy się szaleńczą przemocą. Kreon, oszalały z wściekłości, że nikt nie lubi jego wizerunku jako króla tak, jak on, prosi straż, by natychmiast przyprowadziła Antygonę na śmierć przed Hajmonem. Co za przerażenie! Kreon szaleje. Hajmon ucieka, by uniknąć hańby przygotowywanej sceny. „Jeśli sam siebie nie zna” – przepowiedział wróżbita o Narcyzie. Czy to była przyczyna, czy konsekwencja? Jak to często bywa z proroctwami, nie służą one do powiedzenia czegokolwiek, lecz do nakłonienia odbiorcy do czujności. „Jeśli nie zna samego siebie” – to właśnie uczynią Kreon i Narcyz, i uczynią to w ten sam sposób, zapominając o sobie.

Jakie są konsekwencje pomieszania władzy z autorytetem? Na czym polega piekło tego pomieszania? Tyrania, która, wbrew powszechnemu przekonaniu, może być sprawowana na różne sposoby i nie zawsze jest owocem totalitaryzmu. Tyrania wywołuje zamęt, ponieważ z niego się rodzi, a zatem podtrzymuje swoje korzenie. Tyran staje się odstępstwem od samego siebie. Nie „staje się już tym, kim jesteś”, lecz „staje się tym, kim myślisz, że jesteś”. Nadal unosimy się na aroganckiej fali grzechu pierworodnego. Co charakteryzuje tyrana: samotność. Zazdrość izoluje, pragnąc połączyć to, czego zazdrościmy. Tak Polinejkes i Eteokles byli poddani swojej zazdrości. Tak jest z każdym człowiekiem, który pragnie poznać siebie zbyt dobrze. Pragnąc poznać siebie zbyt dogłębnie, słyszymy i rezonujemy, odrzucając błądzenie, nie godząc się już na porażkę badań, niepewność i kruchość człowieczeństwa, lecz wierząc, że wola człowieka rządzi światem i jest suwerenna. Niespełnione pragnienie Boga, poprzez zaniedbanie i acedię, popycha człowieka do pogrążania się w woli mocy. Z jakiego zapomnienia rodzi się wola mocy? Z braku pokory. Jest to najbardziej zaawansowana forma zazdrości u człowieka, ponieważ zdaje się być skierowana przeciwko całemu rodzajowi ludzkiemu. Wola mocy karmi się sama sobą, jak każdy akt ludzkiej woli, może prowadzić w koleiny, ponieważ, będąc przeciwieństwem mściwego przesłania, które zapewnia, zapomina o rzeczywistości, przekonując samą siebie, że jest zdolna ją naprawić. Władza prowokuje rozszczepienie jaźni, tworząc rewolucję jaźni samej w sobie.

„Stań się tym, kim jesteś” narzuca posłuszeństwo, ponieważ powołanie, które implikuje, jest częścią ograniczenia, które zobowiązuje i uwzniośla . Powołanie nie jest ścieżką usłaną przyjemnościami, którym oddajemy się, nie myśląc o wczoraj ani o jutrze. Powołanie wymaga szalonych lub niemożliwych wysiłków, albo obu, zanim zmierzymy się z nimi, aby je pokonać. Powołanie wiąże się z walką wręcz z codziennością, a ta ostatnia może nas osłabić, obnażając naszą nieudolność w biały dzień. Powołanie mówi, że ta nieudolność jest również tymczasowa, że nie ma upokorzenia, z którego nie moglibyśmy się podnieść. Zazdrość nie pojmuje porażki, zaprzecza jej lub umieszcza ją pod złym znakiem, pod grubą warstwą pretekstów i wymówek. Zazdrość odrzuca porażkę, nie robiąc nic, aby ją pokonać, poza odrzuceniem jej. Zazdrość jest zatem przeszkodą dla powołania, ponieważ odrzuca budowanie i rozkoszuje się zemstą. Zazdrość może bardzo dobrze promować drugiego, jednocześnie go nienawidząc, ponieważ jest on narzędziem do realizacji własnej woli. Bycie sobą i stawanie się sobą, co oznacza to samo, wymaga posłuszeństwa, ponieważ nie jesteśmy sami, lecz stanowimy sumę naszych przodków i historii naszego kraju. Ten, kto słucha tylko swoich pragnień, nie umie słuchać, ponieważ prawdziwe posłuszeństwo jest zawsze skierowane do kogoś innego lub do wyższego rzędu.

Nienawiść do wyższego prawa jest obecna u wszystkich tyranów. Władza nadal stanowi hamulec władzy, a tyran pragnie ją zaanektować . Hannah Arendt wymienia, co definiuje władzę u Rzymian, starożytnych, ojców założycieli, a ideę tę odnajdujemy w Stanach Zjednoczonych Ameryki nawet dzisiaj. Europa, a zwłaszcza Francja, utraciła tę ideę władzy, ponieważ nie kocha już swojej przeszłości, nie rozumie jej znaczenia, nie znosi jej niedoskonałości. Zapomnienie o przeszłości, tak jak wymyślanie jej od podstaw, często poprzedzało masakry. W dzisiejszych czasach często słyszy się o władzy oddolnej, pochodzącej od ludu, a ci sami ludzie, którzy polegają na jej deklaracjach, domagają się więcej demokracji, myśląc, że to w niej tkwi sedno problemu. Ale demokracja jest władzą, jak sama nazwa wskazuje, a nie władzą, nawet jeśli często uważa, że ją zastępuje. Ponieważ władza nie może „działać” na świecie bez nieodwracalnego zbezczeszczenia, nie może stać się władzą. Jest latarnią morską, której światłem podążamy. Antygona dobrze to rozumiała, odwołując się do niepisanych praw, praw wszech czasów, praw boskich, których ludzie nie mogą, nie powinni nawet studiować, a jedynie stosować bez mrugnięcia okiem. Ta władza nie istnieje po to, by zniewalać, lecz by pomagać wzrastać, by prowadzić człowieka do bycia czymś więcej niż tylko sobą. Równość, której tak bardzo dziś pragniemy, powinna stawić czoła władzy, która stanowi jedyną prawdziwą tarczę przed tyranią. Władzę można porównać do areopagu starców zwołanych po opinię o stanie świata. Kreon nie jest złym człowiekiem, ale zapomina o tych odwiecznych prawach, a dokładniej, porzuca je, by oddać się rozkoszom władzy. Tego rodzaju decyzja podejmowana bez odniesienia do władzy tworzy podział, ponieważ nic nie jednoczy ludzi wokół niej – Hajmon przypomina ojcu, mówiąc mu, że krążąca plotka podchwytuje sprawę Antygony za złamanie prawa. Kreon może zatem jedynie przywołać jeszcze większą władzę, coraz większą władzę, by podsycić swoje prawa. Reaguje na wszystko, co się do niego mówi lub co go spotyka, a każda z tych reakcji stanowi krok naprzód w umacnianiu jego władzy: „Nie trzymaj w swojej głowie ani jednej myśli: że nic nie jest sprawiedliwe, jak tylko to, co mówisz i jak to mówisz. Każdy, kto uważa się za rozsądnego, albo że ma język lub wrażliwość, jakiej nie ma nikt inny, ci ludzie, gdy ich otworzysz, zobaczysz, że są puści. Nie ma nic upokarzającego dla człowieka, nawet kompetentnego, w uczeniu się tysiąca rzeczy i nie napinaniu łuku zbyt mocno. Na brzegach potoku wezbranego przez burzę widzisz, że wszystkie drzewa, które ustępują, trzymają gałęzie, a te, które stawiają opór, są wyrywane z korzeniami”. Ale także: „To dlatego, że nie korzystasz z niej (swojej mocy), depcząc cześć należną bogom”. Tak więc Kreon odmawia zmiany zdania i izoluje się jeszcze bardziej, przekonany, że zostanie wzięty za szaleńca, jeśli zmieni zdanie, lub co gorsza, Słaby. Siła stała się jego jedynym przewodnikiem. Ale Kreon zapomniał, że prawdziwa siła służy ochronie, a nie alienacji.

W niezrozumieniu autorytetu krystalizuje się całe zło naszych czasów, a zatem zło Kreona . Potrzeba będzie Tejrezjasza, by przywołać króla Teb do porządku, ale będzie już za późno. Kreon zlekceważył bogów, autorytet zbyt mocno. Nasza era nowożytna zdystansowała się zatem od autorytetu, dostrzegając w nim przemoc, która, nawet jeśli nie zawsze jest praktyczna, „czyni przemoc”, ponieważ zobowiązuje. Jest to pogoń za wszystkim, co zobowiązuje lub ogranicza, a zatem, przede wszystkim, hierarchią, ponieważ odnajdujemy w niej węzeł tego, co uniemożliwia nam bycie sobą, tego, co poddajemy temu mylącemu określeniu indywiduacji z indywidualizmem. Autorytet konfrontuje się z Narcyzem. Sami greccy bogowie ugięli się przed dobrem i złem, odmawiając odwołania uroku rzuconego przez innego boga. Królowie Francji również kontynuowali dzieło swoich poprzedników, nie rzucając cienia na to, co istniało przed nimi. Branie pod uwagę tego, co istnieje, aby kontynuować tkanie życia, jest inspirowane uznaniem wartości tego, co już istnieje, oraz wyzwaniem, jakim jest radzenie sobie z tym i kształtowanie polityki, która rozszerza, ale jednocześnie nadal wspiera całość. Europa wciąż opiera się na tej idei autorytetu, choć zabrania jej obecności w debacie publicznej. Bliskość Antygony z bogami, jej samo podejście do bogów, jej bliskość z Zeusem, okazuje się wyjątkowa i to właśnie w tym miejscu Antygona oświeca nas najbardziej, jeśli tylko zechcemy się temu przyjrzeć. Antygona przypomina nam, czym jest dogmat – narzędzie autorytetu, którego nikt nie może dotknąć, chyba że jest Bogiem. Nie ta okropna rzecz, która ogranicza i krępuje moją wolność, ale bliskość z Bogiem. Dogmat daje mi wolność, ponieważ zmusza mnie do czerpania z mojego wnętrza, z głębi mnie samego, tego, co mnie definiuje i czyni tak wyjątkowym. Dogmat to tradycja, przed którą możemy się chronić w chwilach próby.

Kreon zastyga w bezruchu, sztywnieje i krystalizuje swoje czyny. Nic już przez niego nie krąży. Życie kręci się, ciąży wokół tego zdezorientowanego marionetkowego króla. Nie ma wątpliwości, że prawdziwą zbrodnią Kreona jest zbrodnia przeciwko życiu. Powstrzymuje je, wierzy, że je posiada. Po tym, jak uwierzył, że ma władzę nad śmiercią, odmawiając pogrzebu Polinejkesa, jego zbrodnia jest kompletna. Edyp osiągnął apoteozę, ale Kreon myli się w swojej ocenie. Edyp stale błądził, błędnie interpretując wyrocznię bogów. Nie podburzał przeciwko bogom ani nie żywił do nich wrogości. Nie sprzeciwiał się im. Pogodził się z nieszczęsnym losem Mojr. Edyp nie przestaje mówić od Delf. Jego pochodzenie wyjaśnia i opowiada całe jego życie. Kreon znajduje niespodziewanego przeciwnika w Antygonie i nigdy nie otrząsnie się po tym zaskoczeniu. Wiemy, że w walce zaskoczenie jest często decydującą bronią. Odmawia Antygonie jakichkolwiek praw, ponieważ jest młodą dziewczyną, ponieważ musi być posłuszna, ponieważ ma wobec niego obowiązki, ponieważ jest mu winna szacunek i nie ma nic do powiedzenia w sprawach państwowych. Amnezja historii, na którą cierpi Kreon, popycha go do mylenia władzy z autorytetem! Władza i władza muszą być wspólnikami, nawet jeśli władza panuje tam, gdzie władza przewodzi. Święty Paweł podsumował to swoim magicznym znaczeniem: „Omni potestas a Deo” (wszelka władza pochodzi od Boga), co oznacza, że jeśli ktoś używa władzy, zapominając o Bogu, ta władza jest bezwartościowa! W tym tkwi problem, w tym maleńkim otworze, w tej mysiej dziurze z ludzką perspektywą, w którą Antygona wsunie palec i będzie naciskać, aż Kreon wykręci się z bólu. On, odkrywając tę skazę w swojej mowie, skazę, której nie dostrzegał, której nie przewidywał i której istnienia nie był świadomy, skazę, którą ujawnia mu dojrzewająca i niewdzięczna młoda dziewczyna, tak przerażona, zachwieje się przed dowodami leżącymi u jego stóp: nie ma prawa czynić tego, co czyni! Boże drogi, cóż za szok! Kreon marzy o uczynieniu Teb idealnym miastem, idealnym miastem, takim, jakim nigdy nie były, jakim nigdy nie będą, ale jeszcze o tym nie wie. Kreon również zamyka się w swoim śnie, który bez końca odtwarza, o wielkim wodzu na czele idealnego miasta, którego wymiary by „ustalił i rozciągnął nad nim linię, którego granice by wytyczył i umieścił bramy i zasuwy” 1 . Antygona mówi o miejscu śmierci Edypa, o miejscu śmierci Polinejkesa, mówi nawet z wyroczni delfickiej, zestawiając dwa pokolenia. Antygona nigdy nie opuszcza ojca. Mogła wieść życie kobiety, mieć dzieci z Hajmonem, ale nie, zmieniła kierunek i ponieważ utrzymuje szczególną zażyłość z ojcem, ponieważ towarzyszyła mu do ostatnich godzin, żyje z jego wspomnieniem, a to wspomnienie nieustannie ją umacnia. Trudno ocenić, jak wielki wpływ na Edypa odcisnął się w Antygonie. Relacje ojciec–córka opowiedziane są tu w czasie teraźniejszym, codziennym. Wszystko, co mówi Antygona, opiera się na tym miejscu i tym rozumieniu, ponieważ jest to w równym stopniu miejsce, co relacja. Antygona, wyposażona w zażyłość, którą dzieliła z ojcem, wie, że działanie życia przechodzi od dobra do zła w jednej chwili, w błysku, który, jeśli przybiera formę nonszalancji, przenika jednak całe życie, a czasem pokolenia… Ta zażyłość daje jej również siłę, by stawić czoła przeznaczeniu bogów i podporządkować się ich autorytarnym decyzjom, nie rezygnując z walki, by przeciwstawić się wydarzeniom życiowym i nie tracić czujności. Jeśli istnieje jedna cecha, która pozwala Edypowi trwać mimo wszystko, wbrew sobie, to jest to godność. Antygona okrywa się nią, gdy Kreon posługuje się podstępem niczym uwodzeniem. Kreon nie widział w Edypie niczego budującego, widział jedynie człowieka, który we wszystkim zawodzi. Kreon odrzuca intymność w każdym swoim działaniu. Boi się jej. Nic nie przeraża go bardziej. A kiedy w końcu odkrywa intymność, to jej używanie. Kreon używa rzeczy, przywłaszcza je sobie. Nie wie, jak oddać się do ich dyspozycji. Antygona, nasza mała Antygona, ma skarb. Sofokles nie mówi, czy zna ten skarb, czy jest go w pełni świadoma, ale to, co poeta mówi nam poprzez zachowanie Antygony, które może wydawać się absolutystyczne, to nierozerwalność więzi ojca z córką, a zatem i jej owoców, w tym przypadku godności, wierności, sprawiedliwości, szacunku dla władzy, a zatem dla bogów. Gdyby ktoś chciał odebrać Antygonie ten skarb, musiałby wyrwać jej serce. Co właśnie uczyni Kreon, ponieważ znajdzie się całkowicie nędzarzem. Podczas gdy wszyscy w sztuce boją się Kreona, Kreon boi się Antygony. Martwi się o jej pewniki. Gdyby poświęcił czas na lekturę historii, mógłby popełnić błędy, ale przyjąłby swoją rolę przywódcy w bardziej humanitarny sposób. Nie zamknąłby się w swojej własnej wizji. W szalonym i jasnym geście wyobrażamy go klęczącego przed Antygoną i obejmującego jej kolana, płaczącego po rozpoznaniu skarbu, który ta młoda dziewczyna przed nim postawiła, tego bajecznego skarbu, jakim jest dogmat: święta otoczka życia wewnętrznego, która daje bezimienną, niesłychaną, nieskończoną i rozproszoną wiedzę: wiedzę o boskości.

  1. Biblia. Księga Hioba

Więcej informacji znajdziesz na blogu Emmanuela L. Di Rossettiego

Zapisz się, aby otrzymywać najnowsze wpisy na swój adres e-mail.

Dodaj komentarz

Ta strona używa Akismet do redukcji spamu. Dowiedz się, jak przetwarzane są dane z Twoich komentarzy .