„Nie zrozumiemy absolutnie nic o współczesnej cywilizacji, jeśli najpierw nie przyznamy, że jest ona powszechnym spiskiem przeciwko wszelkiemu życiu wewnętrznemu” – napisał Georges Bernanos w 1946 roku w swoim kultowym dziele „Francja kontra roboty”. Fraza ta była tak szeroko używana, że stała się refrenem. 80 lat po publikacji książki nic nie straciła na aktualności. Kwestionuje ona nasz styl życia, ponieważ jeśli widzimy, jak różne formy życia wewnętrznego zanikają, przytłoczone technonauką, która przypisuje sobie wszelkie prawa do każdego życia, trudno stwierdzić, co napędza ten proces i czyni go nieuniknionym. A zatem? Czy nadal możemy szukać schronienia w naszym życiu wewnętrznym, zachowywać się jak buntownicy przeciwko temu światu, który kocha tylko zewnętrzność i jego potok emocji doprowadzony do paroksyzmu, i który wypacza życie, czyniąc je wszystkim podobnym i widmowym?
Przeczytaj więcej o „Pianie Życia”Autor: Emmanuel L. Di Rossetti
Plamy rodzinne

Dlaczego myślimy, że łatwo jest założyć rodzinę?
Myślimy, że to, co naturalne, jest łatwe.
Jednak poczucie tego, co naturalne, wyparowało, zapominając o jego prawie.
Tak samo jest z miłością.
Miłość rodzi się z prawa,
Umiera, gdy zostaje zdeptana.
Miłość ginie pod ciosami anarchii,
Która miesza miłość i ją ukrywa.
Miłość przybiera inne piękno.
Jak możemy uwierzyć, że wystarczy poddać się emocjom, by kochać?
To już nie jest miłość,
Lecz my nadal tak ją nazywamy, jakbyśmy chcieli przekonać samych siebie o czymś przeciwnym.
Jak możemy zaakceptować złośliwość, znużenie, zbrodnię, frustrację?
Procesję, która następuje po emocjach.
Dlaczego nie umiemy kochać?
Bo miłość nie jest emocją.
Nie umiemy już patrzeć, czuć ani żyć.
A zwłaszcza nie umiemy się modlić:
By być ze sobą, a nawet więcej.
I musimy dużo się modlić, by kochać.
Ciągle stajemy się tą uskrzydloną postacią, która stała się „niezdarna i słaba”.
Ludzie, którzy nie mają duszy, nie mają rodziny.
Posiadanie rodziny jednoczy dusze.
To dusza zbiera siły.
To dusza rejestruje inteligencję.
To dusza rozpoznaje w potrzebie drogę, którą należy podążać.
Ludzie, którzy nie mają duszy, harują jak inwalidzi.
Kto nie ma duszy?
Wszyscy ci, wielu, którzy ją pogrzebali, pogrzebali, sprzedali i zabrali.
Wierzono, że pogarda dla życia wewnętrznego jest przyczyną braku duszy...
Uduszenie duszy odkupuje wszystko, co do niej należy, w tym życie wewnętrzne.
Jak człowiek pochłonięty przez otchłań, próbujący przetrwać i kurczowo trzymający się wszystkiego, co jest w zasięgu ręki.
Bardzo cierpimy z powodu rodziny.
Nie zmierza ona w kierunku, w którym mieliśmy nadzieję.
Ona radośnie żegluje w przeciwnym kierunku.
Wielokrotnie docieramy do tego samego schronienia, gniewu,
który posiada, urzeka i zakłóca.
Emocje posiadają i zmieniają połączenie z duszą.
Podpala serce, ogołaca je i pozostawia samotne, opuszczone na własnym brzegu.
Próbuje grać swoją ziemską partyturę, poruszone emocjami, poddane jego wstrząsom
. Czuje się oszukane, rozdarte i złamane.
W ten sposób przypisuje się mu tak wiele chorób.
Serce interpretuje duszę.
Często je mylimy.
Serce ociera się o duszę i rozumie, że chroni skarb,
i wpada z powrotem w bagno codziennego życia pełnego urazy.
Ludzie, którzy nie mają już duszy, nie mogą zbudować rodziny.
Dusza musi być kochana, aby żyć.
Dusza jest pełna tak wielkiej siły i tak kruchej.
Bez miłości więdnie i drętwieje.
Maleje i dyskretnie zostaje zapomniana.
Stawia sobie za punkt honoru, by nie przeszkadzać.
Czy dusza znika z powodu braku miłości, czy też brak miłości prowadzi do jej utraty?
Rodziny obdzierają się ze skóry, dopóki ich dusze się nie zjednoczą.
Uczą się kochać, odkrywając swoje dusze i pozwalając im się o siebie ocierać.
Tylko porzucenie pozwala na to szaleństwo.
Miłość wyraża się w tej delikatności i tej ulotności.
Którą zawsze trzeba zdobyć i która odnawia się przez jej użycie.
Ulotna, jak ludzka kondycja,
Marząca o lepszym świecie.
Zobowiązująca nas swoją wyjątkowością i elegancją, jak żadna inna.
Ocieranie się o duszę jest jak kochanie jej do szaleństwa, tracenie jej i kochanie jej do szaleństwa na nowo...
Żyjemy z tymi plamami naszych niepowodzeń wobec rodzin.
Bledną przed miłością jak śnieg w słońcu.
Kopaczka złota

Dzień
Spełniał swoje jedyne pragnienie każdego dnia bez wysiłku. Wstał i w myślach policzył, ile czasu mu to zajęło. Liczył czas, jakby go opanował, podczas gdy on uciekał. Znał swój wiek, ale uparcie odmawiał zaskoczenia jego skutkami. Wezwał swój umysł i ciało, by utrzymywały je w gotowości, czujności i świadomości upadku, który toczył z nimi wojnę. Ubrał się z gracją i skrupulatnie zanurzył i zacisnął pięści w kieszeniach, lewą na chusteczce zwiniętej w kulkę, tej, którą dała mu żona, a prawą na małym krzyżyku, który również otrzymał, ale już nie wiedział, kto mu go podarował. Uspokojony ich symboliczną obecnością, dokończył przygotowania.
Uległ innemu rytuałowi – siadania w fotelu i picia kawy, patrząc przez okno na falujący krajobraz i wąwozy przecinające dal. Dał w ten sposób upust wyobraźni i księdze wspomnień. Doceniał jej kalejdoskop obrazów. Kochał tę rzekę obrazów, jednego dnia uspokajający strumień, drugiego bulgoczącą wodę; podsumowywała jego życie, wręcz je wyostrzała, przywracając mu niezwykłe szczęście, które iskrzyło w każdym jego fragmencie i narzucając mu nieocenioną motywację.
Przeczytaj więcej o „The Gold Digger”Spotkanie towarzyskie w Watykanie

Odczyt listu z Watykanu opublikowanego przez Imedia po wizycie Françoise Nyssen u papieża Franciszka1 .
Zawsze jest niespodzianką odkryć, jak dziś rano, wywiad z osobą, znaną czy nie, reprezentatywną dla naszych czasów, która przyznaje, że spotkanie z papieżem Franciszkiem było jednym z najważniejszych momentów w jej życiu, ale nie podejmuje żadnych działań w związku z tym. Jakby to spotkanie miało być tylko kolejnym momentem w oceanie wspomnień.
Utrata wiary zakorzeniona u współczesnego człowieka w wygodzie
Widzimy zatem ludzi dotkniętych łaską w ich codziennym życiu, delektujących się spotkaniem, chwilą, czujących, że to spotkanie, ta chwila w żaden sposób do nich nie należy, ale że mogą się nią cieszyć, intuicyjnie przeczuwając, że pochodzi ona z porzucenia spowodowanego przez niebezpieczeństwa życia, doświadczających siły emanującej z tego spotkania, tej chwili, nie podejmując przy tym żadnego działania. Deklarują: „To najpiękniejsza chwila mojego życia!” i nigdy nie zrobią nic, by ją odtworzyć ani nie spróbują zrozumieć, co ją spowodowało! Pozostaje to nieprzeniknioną tajemnicą, ta bezczynność ucieleśnia bierność współczesnego człowieka wobec swojego życia i nikłą wiarę w jego zdolność do jego przemiany. Ta utrata wiary jest teraz zakorzeniona we współczesnym człowieku Zachodu, w ten sposób będzie on walczył o skórkę pomarańczową i całkowicie przegapi to, co istotne. François Nyssen wyznaje pod koniec wywiadu: „Sam nie jestem ochrzczony, ale kiedy odchodziłem, obiecałem Papieżowi, że będę się za niego modlił”. Co to znaczy? Zamieszanie jest całkowite.
Ile kanap ugina się pod ciężarem słów i ciszy, które skupiają się w jedynej nadziei na uduszenie duszy?
Aby alchemia mogła zaistnieć, brakuje dwóch rzeczy. Po pierwsze, edukacji w życiu wewnętrznym. Françoise Nyssen nie jest ochrzczona. Interesuje się religią, ponieważ prosi o audiencję u papieża i publikuje drogiego Sébastiena Lapaque’a… Co więcej, zawsze żyła książkami, więc zna głębię i siłę tego innego życia. Nic jednak w niej nie potwierdza tego uczucia. Postrzega je jako coś zewnętrznego, obcego, jako egzotykę, można by rzec. Atrakcyjną egzotykę, z silną mocą „uwodzenia” (czy nostalgii?), ale niewystarczającą, by wszystko zmienić i się do niej przywiązać. Nie odczuwa w sobie tego braku, choć doskonale dostrzega w nim zainteresowanie. Jest nasycona. Przypomnijmy sobie jeszcze raz zdanie Ernsta Jüngera z „Traktatu buntownika 2 ”: „Za wszelką wygodę trzeba płacić. Stan zwierzęcia domowego prowadzi do stanu zwierzęcia rzeźnika”. » Nie pragniemy już odkrywać samych siebie, bo jesteśmy pełni samych siebie. Wejście psychoanalizy do współczesnego świata i miejsce, jakie zajęła, zastępując sakrament, pokutę i życie wewnętrzne, oznacza wyjałowienie naszej najgłębszej istoty i przesłań, które nasza dusza wypowiada coraz rzadziej. Ile kanap ugina się pod ciężarem słów lub milczenia, które skupiają się w jedynej nadziei na stłumienie duszy? Sama dusza już nie dostrzega ich sensu, bo nie odczuwa już miłości, która, gdy jest wyrażana w dzisiejszych czasach, przemienia się w zainteresowanie lub ciekawość … Jesteśmy widzami naszego życia. Przyglądamy się mu bezsilnie i tchórzliwie. Całe przesłanie Chrystusa nakłania nas do czegoś przeciwnego, do odwrócenia sytuacji, aby być wolnymi. Och! On dobrze wiedział, że nadal będziemy słabi, ale czy wyobrażał sobie, że będziemy słabi z takim wyrzeczeniem, z takim oddaniem?
Czy ludzie nadal pragną Boga?
Brakuje więc poszukiwania, pragnienia, pragnienia, po prostu. A wywiad z François Nyssenem jest tego pozbawiony. Sugeruje gotowanie w samolocie papieża, ale nie ma mowy o życiu wewnętrznym. Nie chce się zmieniać, choć widzi efekty w książkach Lapaque'a, w oczach papieża czy gdzie indziej, przelotnie, gdy dusza się rozwija i lekko odsuwa na bok meble, by zaznaczyć swoją obecność. Nie, nie zmieni się, bo kocha to, kim jest, i nie jest spragniona, nawet jeśli widzi, że ludzie, których ceni, piją z tego, i wreszcie dlatego, że nie wierzy, że to może cokolwiek zmienić w jej życiu! I to jest najpoważniejsze! To grzech przeciwko Duchowi! Po drugie, nikt nie powinien jej z tego pić! Papież Franciszek chce, jak wielokrotnie powtarzał i pokazywał, nikogo nie zmuszać i szanować każdego na drodze wiary. Ani odrobiny zachęty? Słyszałem kiedyś historyka i teologa, który wyjaśniał, że podczas spotkania świętego Franciszka z Asyżu z sułtanem Egiptu, sułtanem Al-Malikiem al-Kamilem, „nie byliśmy pewni, czy święty prosił sułtana o nawrócenie”. Jesteśmy niemal przekonani, że zaryzykował wizytę u niego, aby porozmawiać z nim o krajobrazach Asyżu… Trzeba żyć w XXI wieku, żeby słyszeć takie bzdury! Gorzej, żeby w nie uwierzyć. Wiara również wydaje się światowa i musimy zdać sobie sprawę, że przywarła wszystkimi porami do współczesnego życia i że nic nie zrobiono, aby temu zapobiec, wręcz przeciwnie; tonie w wygodzie i stanie domowego narzędzia, które może się od czasu do czasu przydać… Nigdy nic nie wiadomo… Wygląda na to, że jest w starych garnkach
Męskość dyskomfortu jako jedyne schronienie
Dwa braki braku spotkania: brak wychowania do szukania Boga we wszystkim i brak zaprzestania głoszenia Jego słowa. Piąta tajemnica radosna, związana ze znalezieniem Jezusa w świątyni, i trzecia tajemnica światła, głoszenie Królestwa Bożego. Codzienne odmawianie różańca można porównać do iluminacji średniowiecznego rękopisu; nie sposób wyobrazić sobie życia bez niego po przewróceniu jednej strony. Ciekawie byłoby ofiarować różaniec Françoise Nyssen, pouczyć ją, jak go używać i zaprosić do odmawiania. Jeśli nie prowadzi on z powrotem do Boga, każda mowa jest światowa. „Sam nie jestem ochrzczony, ale odchodząc, obiecałem Papieżowi, że będę się za niego modlił”. To jest właśnie przykład światowej i gnijącej mowy. Modlić się, ale do kogo? Wielcy święci często powtarzali: „Jeśli modlisz się, nie wymieniając imienia Boga, nie mając pewności, że zwracasz się do Boga, modlisz się do diabła”. „Otóż diabeł jest światowy. On jest nawet wynalazcą tego pojęcia. W tym jedwabistym świecie jedynie męskość dyskomfortu skrywa wolność, jest ona dostępna dla każdego, mężczyzny czy kobiety, jest ostatecznym sposobem osiągnięcia i udowodnienia, że jest się godnym miłości Boga.
Niedziele

Czy to niedziela? To niedziela!
Czując świt, gdy przemawiamy do publiczności,
Delektując się obfitym śniadaniem, to dzień świętowania, nie zapominajmy o tym, a raczej pamiętajmy o tym.
Przygotowując się na wielki dzień, wielki dzień!
Słuchanie zrzędliwego taksówkarza narzekającego na to, jak świat się psuje,
Odrywanie się od tej rozmowy, jak od każdej innej dyskusji,
Wchodzenie po schodach, wchodzenie do budynku i pozwalanie, by to cię pochłonęło.
Oddychanie, powrót do życia jak roślina, której zbyt długo brakowało wody i światła... Zapuszczanie korzeni. Modlenie
się. Modlenie się! Doradzanie i otrzymywanie rad! Słuchanie siebie kochanego! Słuchanie siebie kochanego!
Dogadzanie sobie samym, sobie samemu, z dala od
siebie, Czując się jak w domu, w krainach na zawsze nieznanych.
Czując się całkowicie, całkowicie, intensywnie kochanym...
Zastanawianie się, co na to zasługuje... Słyszenie własnego westchnienia.
Słyszenie siebie oznacza koniec wieczności. Deo Gratias!
Opłakiwanie końca tej przygody, która zawiera w sobie wszystkie przygody.
Odkrywanie na nowo świata po tym, jak go zapomniało się, jąkając się i chaotycznie.
Odkrywanie na nowo tłumów, hałasu, bałaganu świata... wszystkiego, co nie jest Nim.
Uświęcanie obiadu, jakby miał tam usiąść, z nami.
Delektowanie się cichą drzemką, gdzie sny niosą rozum do nieznanej, niebiańskiej krainy.
Budzenie się, zamglonym, w rozbieżnym nastroju, wstawanie z trudem.
Naprawianie nici siebie i innych. Zawsze zszywanie na nowo swojego życia. Zwłaszcza tego, które ma nadejść.
Klęczenie, krzywo, próba utrzymania się w modlitwie.
Marzenie o uchwyceniu niewyobrażalnego, sensu, który nadaje sens pustce.
Znajdowanie tysiąca wymówek, by uciec, słuchanie ich wszystkich po kolei, zwracanie szczególnej uwagi.
Wierzenie, że prawdę można ćwiczyć inaczej.
Próba ponownego odkrycia istoty tego, co wypełniało poranne godziny.
Być niedzielnym popołudniem...
Czy to wciąż niedziela?
Gdzie uciekła magia?
Nudzić się bezużytecznymi myślami, mając nadzieję, że czas minie szybciej.
Słyszeć wołania w oddali: „Gdzie jesteś?”.
Bać się, drżeć, trząść się, płakać, drżeć na straszliwe echo…
Pamiętać… Już się nie bać. Nigdy więcej się nie bać.
Marzyć o niedzielnym poranku…
Miewać halucynacje, idąc na spotkanie i szepcząc do Niego: „Jestem tutaj!”.
Marzyć o niedzielnym poranku… Połączyć się na nowo z tym, co cudowne.
Modlitwa każdego poranka na świecie.

Poranna modlitwa lśni. Ciało rozprostowuje się, by uczcić nowy dzień. Dłoń przewraca kołdrę, wezwana, by czekać na rewolucję dnia, by znów znaleźć dla niej zastosowanie. Porzucone, zmięte, opadają, przewrócone na łóżku, gdy ciało wstaje w blasku wschodzącego dnia. Wieczna chwila, która powraca, dopóki życie płynie w żyłach i zapewnia oddech, którego nieobecność rymuje się ze śmiercią. Ciało porusza się i obejmuje ciemność, by wślizgnąć się na materac i pozwolić stopom dotknąć podłogi. Czyż ta podłoga się nie chwieje? Przyzwyczajenie powoduje ciemność pokoju, odmawiając mu tajemnicy. Dłoń znajduje spodnie i sweter, które okryją niezdarne ciało, by odzyskało ruch, gdy już przyzwyczaiło się do ciszy nocy. Nagle przestrzeń ma określone i precyzyjne wymiary, z którymi lepiej nie konfrontować się. Ciemność czuwa, aby nie utracić swoich umocnień i ma nadzieję odzyskać część terenu w walce z dniem i ostrością wzroku, która powoli przystosowuje się do braku światła.
Korytarz ciągnie się dalej. Prowadzi nas ku przygodzie, największej tego dnia. Kilka kroków i korytarz się kończy. Łazienka. Trochę światła. Bardzo mało. Musimy się obudzić, ale nie obudzić nikogo. To spotkanie każdego poranka świata powraca, intymne, bez żadnej powierzchowności. Ciało odkrywa świt; opuściło noc i ocean nieświadomości, by zanurzyć się w nowym źródle.
Wreszcie sala modlitewna. Małe światło, które się przesuwa i odsłania ikonę tryptyku, Dziewicę z Dzieciątkiem, otoczoną archaniołami Michałem i Gabrielem. Miękkie światło jak śródziemnomorski zachód słońca. Uklęknięcie na klęczkach na klęczniku odsłania moment prawdy. Kolana trzeszczą i błagają o litość. Siła mięśni, użyta do zejścia na zniszczoną poduszkę położoną na drewnie klęcznika, pozwala członkom oswoić się z tą nową pozycją. Zapaść się, zachowując godność wymaganą przez modlitwę. Pozwolić spojrzeniu wędrować po złożonym ołtarzu. Kontemplować drewniane światło lampy na popękanej ikonie. Zobaczyć twarz Chrystusa na tym XIX-wiecznym obrazie i jego palec dyskretnie wskazujący jego miłosierne serce. Rozpoznać Trójcę Świętą Andrieja Rublowa. Pomyśleć o geniuszu Tarkowskiego i wszystkich głupcach Chrystusa. Pozwolić myślom błądzić jak w powieści Antoine'a Blondina. Przeglądanie źle podpisanego kontraktu, chaos pracy i relacji międzyludzkich. Próba ignorowania kolan, które skrzypią i domagają się pocieszenia. Zapomnienie o telefonie, którego każde słowo brzmi jak uderzenie młotem. Pozwalanie, by przytłoczyły cię nuty rozpaczy o życiu po tamtym wczorajszym okropnym dniu, kiedy cała praca kilku tygodni poszła na marne. Żałowanie tego niekończącego się zmęczenia, które pragnie zostać porwane przez wakacje, które nigdy nie pojawiają się na horyzoncie... Ile myśli krąży i krąży w ludzkiej czaszce, która nie może przestać mieszać i kusić swoimi ideami, koncepcjami, tym sposobem życia, minionymi dniami, tymi, które nadejdą? Jakże cudowne jest to, że te zmysły, wszystkie te wizualne, dotykowe, słuchowe, smakowe i zapachowe wrażenia powracają i tworzą pamięć, tam gdzie mieszka umysł. Cóż za poezja!
Przeczytaj więcej na temat „Modlitwa każdego poranka świata”.Szkic autorytetu, czyli definicja postępowości.
Po artykule „ Skąd ta nienawiść do władzy?”, spotkałem się z wieloma reakcjami. Pierwsza polegała na myleniu, a raczej proszono mnie, abym nie mylił władzy z autorytetem. Tutaj widać jedno: wiele osób w mediach społecznościowych nadal zgadza się z tą różnicą. Dla nich wyznacza ona wręcz granicę, którą uznają za nie do przekroczenia, nawet jeśli niewielu z nich odważa się wyjaśnić różnicę między władzą a autorytetem. A ponieważ artykuł był częściowo poświęcony zaznaczeniu tej różnicy, być może nie w zwyczajowy sposób, zszokował i sprowokował pytania. W wielu dyskusjach na X komentarze głosiły, że ten artykuł broni Emmanuela Macrona! Tak właśnie przeglądamy Internet! Ale zrozummy, że dla wielu Francuzów prezydent Republiki uosabia autorytarną formę władzy.
Istniała więc taka intuicja dotycząca posłuszeństwa: „autorytet zawsze inauguruje coś nowego poprzez panowanie nad własnymi namiętnościami”. W tym zdaniu można zastąpić słowo autorytet dogmatem. Oceniam, które z tych dwóch słów jest bardziej przerażające. Odwrócenie wartości i znaczeń słów pozwala postępowcom powiedzieć niemal wszystko i uczynić z tego… dogmat. Postępowiec żywi się jedynie „ideami unoszącymi się w powietrzu”, zgodnie ze wspaniałą formułą Claude’a Tresmontanta. Gdybym miał nieco wyjaśnić tę formułę, powiedziałbym, że postępowiec jest zakorzeniony we własnym myśleniu. Rozwija swoje myślenie, aby je przede wszystkim rozwinąć, postępowiec działa dla samego działania, nie będąc posłusznym żadnej władzy, ucieka od depresji i samotności, które wywołuje w nim myśl zwrócona wyłącznie ku sobie. Odtąd czerpie z najnowszych zachcianek, aby budować nowe. Czyż nie dostrzegamy związku między przebudzeniem a podważającą go od dziesięcioleci we Francji pracą przeciwko temu, co nazywano – wypaczając to – powieścią narodową? Ci, którzy byliby lewicowymi zwolennikami Joanny d'Arc na początku XX wieku, są dziś jej krytykami i twierdzą, że ona nie istniała! To pokazuje, jak postępowość to machina, która sama z siebie wykoleja się, wierząc, że się sama naprawia, a jedynie pogłębia swój szalony pęd. Postępowcy i lewica w ogóle są prawdziwymi reakcjonistami naszych czasów i stają się nimi coraz bardziej, zmuszeni do tego lotu, ponieważ nie są zdolni do ujawnienia swoich błędów i krzywd. Mylą się i oszukują. Reagują jedynie na wydarzenia, nie stosując nigdy najmniejszego empiryzmu, ponieważ zamieszkują przyszłość (mówię przyszłość, a nie przyszłość, ponieważ nie ma przyszłości bez przeszłości, gdy przyszłość reprezentuje cel do osiągnięcia, który zawsze się wymyka).
Autorytet inauguruje coś zupełnie innego. Proponuje poleganie na przeszłości, aby zdefiniować lub przedefiniować to, co możemy sobie wyobrazić. Z pewnością nie jest to absolutyzm, lecz raczej konserwatyzm. Dlatego też tak mało jest prac na temat konserwatyzmu. Wiele pisze się o tym, jak zachować, chronić i promować, ale rzadziej o tym, jak czerpać z tego wizję. Konserwatysta nieustannie oddaje tę przestrzeń postępowcowi, który się nią rozkoszuje, mimo że nie ma z nią nic poważnego wspólnego. Kto przy zdrowych zmysłach zaproponowałby przekształcenie naszej starzejącej się i bankrutującej demokracji, żyjącej na podtrzymaniu przy życiu, w system polityczny służący obronie mniejszości? Nie neguję ochrony słabych; neguję, że powinna ona stać się jedynym motywem działań politycznych. Zwłaszcza że słabość postępowca kryje się pod mdłym ideologicznym płaszczem. W istocie zawiera ona prawo do inwentaryzacji słabych. Są słabi i słabi. Jednak polityka bardzo źle się miesza z sentymentalizmem, a nasza demokracja jest w nim pogrążona. Konserwatysta ignoruje opisywanie swoich działań, konstruowanie wielkich planów i uatrakcyjnianie ich. Ponieważ jest pogardzany przez postępowych moralistów, którzy nieustannie zamykają go w moralnym kocu opartym na sentymentalnych osądach. Zawieszenie tego dyktatu zmusiłoby nas do przyjęcia etykietki autorytarnej, ale tym razem etykietka ta nie byłaby już nadawana przez ludzi, jak w przypadku Emmanuela Macrona – ponieważ ludzie uznają prawowitą władzę – ale przez prasę i postępową inteligencję. Kto by narzekał?
Heliopolis Ernst Jünger marzył o państwie poza polityką, rządzonym przez „Regenta”. W naszym współczesnym świecie nie ma regenta, tylko dwa obozy szpiegujące się nawzajem, nie myśląc, że mogą sobie cokolwiek wnieść. Ten antagonizm jest coraz bardziej widoczny na wszystkich poziomach społeczeństwa. Wskazuje on na utratę wspólnego gustu, narastający brak kultury i atrofię języka, który zostaje zredukowany do najprostszej formy wyrazu – a przynajmniej do swojej najprostszej użyteczności, jak język amerykański. Język amerykański robi z językiem francuskim to samo, co z angielskim, wyczerpuje go – nie potrafi już wyrazić niuansów, których wymaga dialog. Etykietujemy i klasyfikujemy wszystkich według tego, co myślą, w co wierzą lub na co głosują. Dyskusja staje się stratą czasu, a ponieważ uczestnicy nie mają żadnego znaczenia, dialog nie może go zyskać. Działa tu nieuchronność, rodzaj przeznaczenia.
Los uwodzi i oczarowuje ludzi, gdy przestają wierzyć w wolność. Zachód nie wierzy już w wolność, bo nie wierzy już w Boga. Nasza cywilizacja przez wieki zdołała spleść niezwykłe, nierozerwalne więzy z wolnością; ciągnięcie za luźną nić oznacza unicestwienie naszego świata. Dziedzictwo odmawia prawa do inwentaryzacji.
Wygnanie, migranci i Ojciec Święty (2)
Refleksje nad różnymi wypowiedziami Ojca Świętego dotyczącymi migrantów
Nie wszyscy migranci przybywający dziś do Europy uciekają przed katastrofalną sytuacją. Często przybywają z szerokimi uśmiechami na twarzach. Nie wszyscy wydają się być nędzarze. Nie okazują nostalgii za swoim krajem i przybywają masowo, by znaleźć inny. Melancholia jest nieobecna, ponieważ rekompensuje ją komunitaryzm, który importują i na nowo odkrywają. Wreszcie, podróżują jako osoby samotne, bez żon i dzieci, co powinno być intrygujące. Przynajmniej. To, że kryje się za tym jakaś wola, wydaje się oczywiste, nawet jeśli przy tym zdaniu pojawi się etykietka teoretyka spiskowego. Staromodni migranci opuszczali niekorzystną sytuację nie po to, by znaleźć pocieszenie, ale by uciec przed piekłem, nie mając pewności, że je znajdzie, ale uzbrojeni w nadzieję, jak wspomniałem powyżej. Wyjeżdżali z żonami i dziećmi, ponieważ chcieli je chronić. Poczucie narodowe zanikło wśród współczesnych migrantów; czy są anarodowi? Jeśli tak, to co mogłoby ich uczynić anarodowymi, ponadnarodowymi? Skąd biorą pieniądze na przeprawę? Podczas wojny w Iraku chrześcijańskie władze religijne zauważyły, że paszporty i wizy były szeroko rozpowszechnione, podczas gdy przed wojną ich uzyskanie było niezwykle trudne. Wreszcie, fakt, że większość tych migrantów to muzułmanie, również powinien budzić wątpliwości. Skoro wiemy, że muzułmanin musi umrzeć (a zatem żyć) na muzułmańskiej ziemi, możemy jedynie zastanawiać się nad ich brakiem chęci dotarcia do muzułmańskiej ziemi. Zwłaszcza że często są one znacznie bliżej niż Europa. Tyle pytań, których papież Franciszek nigdy nie zadaje. Tyle pytań, które mimo to wydają się oczywiste.
Wygnanie, migranci i Ojciec Święty

Wystarczy posłuchać porywającej muzyki niektórych tang, oczywiście Carlosa Gardela, a także Astora Piazzolli i innych, którzy w ten sposób śpiewali o wygnaniu, o tym, co odległe, niedostępne, aby przegonić fale ich duszy, ich melancholię i żyć chwilą pieśni w połączonym szczęściu ich wspomnień i nadziei, aby poczuć rozpacz tego, kto wierzy, że utracił swój kraj na zawsze.
To połączenie nazywa się nadzieją. Gdzie dusza wibruje poczuciem życia. Papież Franciszek, jako dobry Argentyńczyk, czuje w żyłach migrację swoich przodków do tego Eldorado, Argentyny. To, że zmienia to jego postrzeganie migranta, którego nazbyt ogólnikowa nazwa od początku wskazuje na trudność w mówieniu o nim, jest niezaprzeczalne i stanowi klucz do zrozumienia jego chaotycznych wypowiedzi na ten temat.
Wygnanie zmusza duszę do odsłonięcia się i zasłonięcia. Do ujawnienia pewnych rzeczy w sobie, o których się nie wiedziało, które się ignorowało, które się ukrywało z obawy przed tym, co mogłyby ukryć. W obliczu wygnania wychodzą one z siebie jakby z niczego, stają się tym, czym zawsze były, i dominują nad nami. Jakież zasługi wykuwa w nas wygnanie, często wbrew sobie, ponieważ odmówiliśmy! Wygnanie burzy barierę często wzniesioną w pośpiechu i bez prawdziwej refleksji. Człowiek jest zwierzęciem reaktywnym. Kiedy ewoluuje w swoim zwykłym żywiole, najczęściej reaguje na własne demony, urazy i wahania nastroju. Kiedy opuszcza swój kokon, reaguje, by przetrwać, polegając na tym, w co wierzy, często na owocach swojej kultury, ale jego natura też nie jest jej obca. To zakorzenienie chroni go najczęściej przed rozczarowaniem sobą, ale nie przed melancholią, tęsknotą za domem.
powiedzenie, że podróże kształtują młodość . Wygnanie zmusza serce, umysł i ciało do innej komunikacji z duszą, która w ten sposób się odsłania, ale jednocześnie wymaga od nas ukrycia części naszej osobowości, które uważała za oczywiste. Czasami odsłaniają się części, które zasłaniają inne. To, w co wierzymy, okazuje się przeceniane.
Na wygnaniu odradzają się nowe pewności.
Skąd ta nienawiść do władzy?

Autorytet przypomina tych tajnych agentów drogich Grahamowi Greene'owi, którzy ukrywają swoją tożsamość, aby nie stracić jej jeszcze bardziej podczas niefortunnego spotkania. Nadal ma kilku wielbicieli, którzy go lubią i wykorzystują skarby pomysłowości, aby go zdefiniować, zdefiniować na nowo, aby był zrozumiały w swoim czasie. Aby to zrobić, zbliżają go do tradycji, honoru, hierarchii, prawa natury… nieustannie dają mu laskę, kule, trójnóg, aby wciąż mógł wyjść z ukrycia i zaczerpnąć świeżego powietrza. Słowa, do których przywiązują autorytet, przypominają bandaże, kauteryzacje, które w końcu ukrywają go trochę bardziej. Rozczarowanie jest od dawna wypowiedziane i narasta. Nic nie może uratować autorytetu; wszystko, co inspiruje, przypomina stare rzeczy, bez których umiemy się obejść. Jest bezużyteczne. Jest bezużyteczne.
Autorytet, w swoim łacińskim znaczeniu, pochodzi od słowa auctor , co oznacza „ten, który pomnaża”, oraz od słowa auctoritas , które ma „władzę wymuszania posłuszeństwa”. Autorytet jest podobny do władzy, o której zapominamy, gdy oddzielamy władzę od władzy. Z drugiej strony, jest to władza bez władzy; nie ogranicza. Zakres jej działania wynika z etyki, wiedzy, wiary… Ponieważ wymaga posłuszeństwa. W tym miejscu zaczynamy się gubić w jego znaczeniu, ponieważ epoka nie przepada za posłuszeństwem. A ponieważ epoka nie docenia wiary bardziej, deprecjonuje autorytet. Dewaluuje go, utożsamia z tchórzliwą i ślepą władzą. Nadaje mu przydomek, który stał się aluzją: autorytaryzm . Jakby po to, by ujawnić, co kryje się pod maską pobłażliwości: brutalny, gwałtowny i niestabilny charakter. Musi zostać zdemaskowany. Musi zostać oczerniony. Przede wszystkim nie możemy już niczego rozumieć, a czymże jest brak zrozumienia, jeśli nie nową formą wiary? Autorytet narzuca ograniczenia, których nikt już nie chce, które zobowiązują nas i uniemożliwiają nam bycie tym, kim pragniemy. Era wierzy, że będąc tym, kim pragniemy, będziemy tym, na co zasługujemy. Indywidualizm króluje niepodzielnie, bez dzielenia się. Nikt nie wie lepiej niż on sam, co jest dla niego dobre. Niech to będzie powiedziane! Ponieważ konieczne było zignorowanie ograniczeń i hierarchii, epoka wyrzuciła autorytet do kosza, po tym jak go wystawiła na próbę. Autorytet katalizował nowoczesność. Trzeba go było ujarzmić.
Przeczytaj więcej na temat „Skąd ta nienawiść do autorytetów?”