In memoriam Alvaro Mutis

To było rok temu. Alvaro Mutis powrócił w przestworza. Ten znakomity kolumbijski pisarz zasługuje na to, by go czytać i czytać na nowo. Ten genialny monarchista stworzył most między starą Europą a Ameryką Południową. Jego wiersze, opowiadania i powieści niosą i niosą naszą historię poprzez postać Maqrolla el Gaviero, samotnego, rozczarowanego żeglarza, marzącego o Cesarstwie Bizantyjskim lub panowaniu Świętego Ludwika na pokładach starych, bliskich zatonięcia łodzi.

Przeczytaj ponownie artykuł poświęcony hołdowi

Z tradycji…

„Jesteśmy karłami siedzącymi na ramionach olbrzymów; widzimy więcej niż oni i dalej; nie dlatego, że nasz wzrok jest przenikliwy, ani że jesteśmy bardzo wysocy, ale dlatego, że ich gigantyczna postura nas wywyższa i podnosi.”

Ten cytat Bernarda z Chartres (XII wiek), znaleziony w najnowszej książce Rémiego Brague'a, Modérément moderne (Editions Flammarion), wydaje mi się jaśniejszy za każdym razem, gdy go czytam. Tradycja nigdy nie jest tym, czym tradycjonaliści czy postępowcy twierdzą, że jest. Tradycja stanowczo ignoruje podziały. Nie uznaje nawet konfrontacji. Tradycja sprowadza się do głębokiego poczucia równowagi i spokoju. Zagłęb się w nią, a od razu staje się jasne, że jest niedostępna dla większości ludzi, że niewielu może być z niej dumnych, że zawsze byli uzbrojeni w niezwykłą pokorę. Ale wszyscy ci, którzy chcieli ją uwięzić, ponieważ nienawidzili jej wpływu, lub ci, którzy robili to samo, ponieważ chcieli ją chronić przed nią samą i zachować dla siebie, nie rozumieli jej lub nie widzieli nic z niej. Tradycja jest niezmienna. Wbrew powszechnemu przekonaniu, jej zniszczenie okazuje się niemożliwe. W najgorszym razie, czy można o niej zapomnieć? A zapomnienie jej nie rani. Ona umie zachować w sobie rezerwę. Nigdy się nie spieszy ani nie wpada w panikę z powodu upływu czasu. Nie spieszy się, bo mu towarzyszy. Jeśli mężczyźni o niej zapomną, potrafi zostawić ślady tu i ówdzie, by jej istnienie mogło zostać odkryte na nowo we właściwym momencie.

Ona jest jak woda: nikt nie może jej złamać ani zatrzymać.

Prawie nie powinniśmy o tym wspominać. Powinniśmy udawać, że tego nie ma. Tak mało na to zasługujemy… Traci to natychmiast swój blask, gdy o tym mówimy, gdy sprowadzamy to do naszego poziomu. Tradycja jest nierozerwalnie związana z życiem; w rzeczywistości są one jednością. Idą ręka w rękę.

Do których świętych powinniśmy się modlić?


Sprawa Marciala Maciela zmusza nas do postawienia pytania o Zło. Nasza epoka unika konfrontacji z nim. Co wiemy o działaniu diabła i co możemy zrobić, aby się przed nim chronić? Czy po próbach ukrycia dobra w życiu powinniśmy być zaskoczeni, że zło wychodzi na jaw? Dzieła diabła są niezliczone, ale Duch Święty może zdziałać wszystko, nawet je przemienić.

Potrzeba było elokwencji Leona Bloya, by stwierdzić: „Jest tylko jeden smutek – ten, że nie jesteśmy święci”. To uparte pytanie o świętość zawsze powraca niczym nieustająca pora roku. Jest wiele rzeczy, których możemy się pozbyć, ale pytanie o świętość nigdy do nich nie należy. Jest ono z nami współistotne. Gdy tylko zobaczymy lub będziemy świadkami czegoś sprawiedliwego lub niesprawiedliwego, czegoś dobrego lub złego, podążamy drogą do świętości. Czy to ku niej, czy przeciw niej. Długo trwa, zanim uświadomimy sobie, w jakim stopniu pytanie o świętość jest z nami współistotne. Jesteśmy świętymi, jesteśmy świątynią, wyszliśmy z Kościoła, który jest święty, jesteśmy na obraz Boga, który jest Święty, a jednak walczymy, upadamy, walczymy, dążymy… Tak mało rezultatów jak na tak wiele obietnic. Dzieje się tak, ponieważ bycie świętym wymaga wiele wysiłku i przynosi niewiele widocznych rezultatów.
Czytaj dalej „Którym świętym powinniśmy się poświęcić?”

Wiadomości o pokorze

Ludzka wizja pokory jest jak ludzka wizja miłości – zredukowana. Pokora musi sprawować swój autorytet zawsze i wszędzie. Pokora nie pozwala człowiekowi wybierać, czy należy ją praktykować. Pokora wymaga zatem nieskończonej gotowości i nieskończonej czujności. Wymaga – terminu, który niemal zniknął z naszego współczesnego języka – potulności. Potulność od dawna stanowi kamień węgielny wychowania. Potulność ogarnia i kieruje wolą, zmuszając ją do poświęcenia się z rozwagą i dla dobra życia. Potulność charakteru wymaga pilnego treningu, podobnie jak pokora. Potulność jest porucznikiem pokory. Jest również jej zarządcą, co nie stoi w sprzeczności z rangą młodszego oficera.

Uległość jest często pierwszym krokiem do gotowości i czujności. Bycie potulnym wymaga czujności. Bycie potulnym znacznie ułatwia życie. Bycie potulnym jest dziś pierwszą reakcją na dyktaturę współczesnego świata. Ponieważ potulność powstrzymuje protesty i potępia narcyzm. Nie zdajemy sobie sprawy, jak bardzo potulność pozwala nam dokonywać wielkich rzeczy.

Aby osiągnąć pokorę, trzeba zaprzeczyć ego. Jakiż wydźwięk może mieć takie sformułowanie w naszych czasach? Zaprzeczyć ego? A może nawet wziąć je pod uwagę, aby lepiej je upokorzyć? Jakież to szaleństwo? Jak można w naszych czasach twierdzić, że upokorzenie jest najpewniejszą drogą do pokory? Pamiętam prace Françoise Dolto na ten temat. Dalekie od obrazu, jaki dawali o Dolto jego thuriferzy. Dolto chwalił pewne formy upokorzenia, aby osiągnąć „wyższy” stan, stan, w którym byt odrywa się od swojego wizerunku; w którym byt dominuje i podporządkowuje sobie swój wizerunek. I oczywiście Françoise Dolto chwaliła tę formę wychowania dzieci. Czym była czapka osła? Czym był róg? Czyż te praktyki z innej epoki, jak powiedzielibyśmy dzisiaj, nie były przede wszystkim możliwością dla dziecka, by się nawrócić i pokutować przed innymi? Nie ma upokorzenia doświadczanego w samotności. Ego uspokaja się, gdy konfrontuje się z intymnością.
„Dziękuję Bogu, że dzięki mojej wiedzy, z wysokości mojego profesorskiego krzesła, w żadnym momencie mojej działalności dydaktycznej nie doznałem odruchu próżnej pychy, który wyrwałby moją duszę z kręgu pokory”. Najpewniejszą drogą do świętości, to znaczy najpewniejszą drogą do stanu, którego Bóg od nas wymaga, jest pokora. Ten, kto wypowiada te słowa, wykazał się w swoim życiu całkowicie naturalną pokorą. Pewnego dnia w roku 1257, gdy jego sława mogłaby go wpędzić w pychę, święty Tomasz z Akwinu, brat Tomasz, przechodził przez klasztor w Bolonii. Świadczy pewne usługi. Nie waha się wykonywać najróżniejszych zadań. Jest dyspozycyjny; w byciu dyspozycyjnym, w byciu pogrążonym w posłuszeństwie, kryje się wyzwolenie duszy. Mnich przechodzący przez klasztor dostrzega go i każe mu iść za sobą. „Przeor prosi cię, abyś poszedł za mną”. Brat Tomasz spełnia jego prośbę. Zaprzęga się do rzeczy mnicha, część na wóz, który zaczyna ciągnąć, resztę na plecy. Brat Tomasz jest dobrej kondycji, ale ładunek wciąż jest bardzo ciężki. Ciężko pracuje. Przeor powiedział: „Weź pierwszego brata, jakiego znajdziesz”. Brat Tomasz wydał się mnichowi odpowiednią osobą, by mu pomóc. Mnich się spieszy, odprawia brata Tomasza, który z trudem dźwiga wszystko i porusza się z rozsądną prędkością. Brat Tomasz okazuje potulność w tym wysiłku, ale okazuje też wielką potulność w obliczu wyrzutów mnicha. W mieście scena mnicha odprawiającego brata jest komiczna. Ludzie kpią z przejeżdżającego karawany. Ale nagle przez tłum przechodzi szmer. Rozprzestrzenia się jak ogień. Szmer to rzeczownik. Mieszczanin podejmuje się edukacji zakonnika. Brat, którego znęcasz się nad… Zakonnik sztywnieje jeszcze bardziej, o ile to możliwe. Nie śmie się odwrócić. Nie śmie spojrzeć w twarz swojej ofierze. Cień Brata Tomasza wisi nad nim, ale ten cień nie ma znaczenia, Brat Tomasz nie wisi nad nikim swoim cieniem. Brat Tomasz jest z tyłu, uśmiechnięty, prawie spokojny, zdążył złapać oddech. Zakonnik podchodzi do niego i prosi o przebaczenie. Nadal macha rękami w powietrzu, ale tym razem, by stworzyć zażyłość z Bratem Tomaszem, podczas gdy wcześniej stale ostentacyjnie pokazywał przepaść między nim a tym bratem o niskim statusie. Podchodzi do niego, dotyka jego ramienia, wszyscy widzą, że nie ma między nimi żadnej wrogości, że wręcz przeciwnie, istnieje między nimi forma zmowy. Brat Tomasz, niczym nie oszukany, aktor we wszystkim, odpowiada mnichowi, który właśnie szepnął mu, że powinien był ujawnić swoją tożsamość i poinformować go o swoim statusie, że nie ma mowy o nieposłuszeństwie wobec przeora. Podczas gdy tłum nadal szemrał przeciwko mnichowi, brat Thomas zapewnił, że przybył tam z własnej woli, że przyjął ten obowiązek bez narzekania, że nie ma powodu, by się na kogokolwiek gniewać, że posłuszeństwo jest warunkiem sine qua non wiary. Bądź posłuszny swojemu przeorowi, bądź posłuszny z miłości do Boga. Nic nie kosztuje, tylko zejście z tej drogi; drogi Bożej miłości.
Miłość Boga nabiera pełnego znaczenia w posłuszeństwie człowieka. Niech człowiek zboczy z tego łagodnego prawa, a nie pozostanie nic poza współczesnym światem. Bez posłuszeństwa, bez pokory. Bez miłości.

Wiadomości Ernesta Hello na temat strachu

Ale jeśli przejdziemy od strachu w ogólności do strachu przed Jezusem Chrystusem w Ogrodzie Oliwnym, znajdziemy ciszę bardziej odpowiednią niż słowa. Jego męka jest serią ekscesów, z których wiele jest nam nieznanych, mówi Aniela z Foligno. Ale te cierpienia, jakkolwiek straszne by nie były, następowały po sobie, a nie równocześnie. W rozwoju Męki nie zniesie ich wszystkich naraz. Ale w Ogrodzie Oliwnym, mocą tego samego przerażenia, nabyły w nim doskonałości większej niż ta, która miała im zostać dana przez samą rzeczywistość. Być może ukrzyżowanie było odczuwane w Ogrodzie Oliwnym w straszniejszy sposób niż na krzyżu. Bo na krzyżu było odczuwane w rzeczywistości. W Ogrodzie Oliwnym było odczuwane w duchu.

Pot krwi jest słowem tego strachu. Ogólnie rzecz biorąc, człowiek nie ma w sobie potu krwi. Pot krwi jest czymś poza wszystkim, tak jak strach Jezusa Chrystusa był poza wszystkim. Czuł, jak Bóg w gniewie go przytłacza, i wiedział, czym jest Bóg w gniewie.

Zniósł namacalną furię Boga. Widział swoją ziemską przyszłość, którą była namiętność, a potem przyszłość ludzi: widział ich zbrodnie, ich cierpienia. Nikt nie wie, co widział. Nikt nie wie, co czuł. Nikt nie wie, co nosił w sobie. Nikt nie wie, z jakim dreszczem drżała ta ludzka natura, która nie miała innego oparcia niż Boska Osoba i która widziała siebie jako obiekt Bożej furii.

 

Ernest Hello, Słowa Boże, Refleksje nad niektórymi świętymi tekstami. Wydawnictwo Jérome Millon.

Fragment Mszy Świętej, wczoraj, dziś i jutro , cytat z wykładu pana Dominique’a Ponnau, dyrektora École du Louvre, konferencja wygłoszona w Le Mans, 19 września 1998 r.

„Pamiętam. To wspomnienie jest dla mnie kulturowym i ludzkim punktem odniesienia niemal każdego dnia. To było w czerwcu 1985 roku, w Pont-à-Mousson, na zakończenie konferencji „Muzyka w Kościele dzisiaj”. Maurice Fleuret — niech jego dusza spoczywa w pokoju — wspaniały dyrektor muzyki i tańca ministra Jacka Langa, przyjaciel Pierre'a Mauroya, człowiek lewicy, oświecony i zdecydowany promotor muzyki współczesnej, przemówił. Słowa pełne ognia. Błagania; można tak powiedzieć, ponieważ on sam błagał. Zacytuję go ad sensum , ale nigdy nie zapomniałem tego słowa: to jego. Przywołując to, co muzyka zachodnia, od swych początków do dnia dzisiejszego, zawdzięczała Kościołowi, liturgii Kościoła, co muzyka Monteverdiego, Bacha, Mozarta, Beethovena, Strawińskiego, Messiaena zawdzięczała muzyce Kościoła: wszystko . Muzyka zachodnia zawdzięczała wszystko muzyce liturgicznej Kościoła, powiedział. A on sam, Maurice Fleuret, w swoim życiu jako muzyk, co zawdzięczał muzyce Kościoła? Wszystko . Zawdzięczał jej wszystko, powiedział. A ta muzyka zachodnia, która zawdzięczała wszystko Kościół, liturgii Kościoła, co zawdzięczał śpiewowi gregoriańskiemu? Wszystko – powiedział. Chorałowi gregoriańskiemu, cała muzyka Zachodu – powiedział – zawdzięczała wszystko . Ale Duch śpiewu gregoriańskiego – powiedział – ten duch, którego nie mógł sobie wyobrazić, by przestał tchnąć – gdzież on był tchnięty? W liturgii – powiedział. I właśnie w tym momencie błagał Kościół…: Błagam was – zawołał – do obecnych duchownych, nie pozostawiajcie państwu monopolu na śpiew gregoriański. Jest on stworzony dla liturgii. I to w liturgii musi być praktykowany.

List do mojego przyjaciela Alvaro Mutisa

Pewnego dnia w latach 90. szliśmy ulicą, wychodząc z Hôtel des Saints-Pères, gdy Alvaro Mutis 1 zatrzymał się jak wryty. Byliśmy już prawie na rogu Rue de Grenelle, kiedy powiedział do mnie: „Emmanuel, mam wrażenie, że dawno temu szliśmy tak razem, jakąś ulicą w Kadyksie. I prowadziliśmy tę samą rozmowę”. Przyznaję, że nie pamiętam już, o czym mówiliśmy. Jestem pewien, że gdyby Alvaro Mutis żył, pamiętałby to.

Alvaro Mutis miał szczególną więź z życiem. Żył manipulując pamięcią i bezpośrednią rzeczywistością. Zawsze stawiał jedną nogę w jednej, a drugą w drugiej. Dla niego te dwa światy nigdy się nie rozstawały; były sobie bliskie, szły razem, jak bliźnięta syjamskie, niczym jednokierunkowe życie, ku najlepszemu. Alvaro Mutis żył swoim życiem i innymi życiami, życiami, które prowadził wcześniej lub które będzie prowadził później. Przede wszystkim Alvaro Mutis żył zawsze w towarzystwie małego chłopca. To martwe dziecko miało na imię Alvarito; był obecny na wszystkich naszych spotkaniach. Carmen, żona Alvaro, akceptowała jego obecność, mimo że nie był jej synem. Nigdy nie spotkałem nikogo takiego jak Alvaro Mutis. Chodzi mi o to, że jego obecność, jego obecność jako dziecka obok tego samego dorosłego w pewnym wieku, miała w sobie coś przerażającego i intrygującego. Często mu to powtarzałem. Mówiłem mu, że Bernanos, którego lubił, musi również tak żyć, z ucieleśnionym resztką swojego młodego ja u boku.

Przychodzę tu, żeby opowiedzieć, co wiem o Alvaro Mutisie, Maqrollu el Gaviero i kilku innych… Ostatnie kilka lat było powolne i długie. Korespondowaliśmy znacznie mniej. Już nie pisał. Nie pisał od tak dawna. Wstrząsy przejęły kontrolę. I pewna pustka. Wszystko było skazane na zniknięcie, jak pień martwego drzewa, który zniknął w ciągu tygodnia w wilgotnym piecu South Ams. Wszystko musiało przeminąć, a ten spektakl życia w akcji nigdy nie przestał zadziwiać Alvaro Mutisa przez dziewięćdziesiąt lat, które spędził na tej ziemi.

Przeczytaj więcej w „List do mojego przyjaciela Alvaro Mutisa”

Alvaro Mutis o monarchii

Paradoks, dość bolesny dla mnie, polega na tym, że byłem rojalistą już od najmłodszych lat. Mógłbym wręcz powiedzieć, że od dzieciństwa. Moje pierwsze lektury historii skłoniły mnie do poszukiwania źródeł monarchii i jej funkcjonowania. Wiem doskonale, że monarchia, tak jak ją rozumiem i jak doświadczały jej inne epoki, jest dziś nie do pomyślenia. […] Dla mnie władza, która pochodzi z transcendencji, z boskiego źródła, i którą jako taką przyjmuje król, jako zobowiązanie wobec istoty i autorytetu wyższego od ludzi, jest wyraźnie bardziej przekonująca. Z tego zobowiązania króla wynika źródło, pochodzenie, powód tej władzy, która należy do niego przez całe życie, a także prawo jego synów do dziedziczenia tej władzy po ceremonii koronacyjnej. Wydaje mi się to o wiele bardziej akceptowalne i obcuję z nią i żyję z nią o wiele lepiej niż z prawami, regulacjami, kodeksami zatwierdzonymi przez konsensus większości, którym muszę się podporządkować, a które zostały stworzone przez ludzi na moje podobieństwo. To, że większość zgadza się co do tego, że społeczeństwo musi być takie albo takie, dla mnie absolutnie nic nie znaczy. Aby to społeczeństwo zasługiwało na mój szacunek, abym się nim przejmował i aby miało prawo do mojego szacunku, musi mieć wyższość, a nie być owocem logicznego procesu, przemyślanego i przygotowanego przez grupę ludzi, którzy twierdzą, że reprezentują większość społeczeństwa. Bo moim zdaniem to najohydniejsza tyrania, jaka może istnieć.

Fragmenty ze Wspomnień i innych fantazji , książki wywiadów z Eduardo Garcią Aguilarem, Editions Folle Avoine.

Fragment „Husarza”. Wiersz Alvaro Mutisa

[…] Stuletni moszcz wina, który jest skrapiany wodą w piwnicach.
Siła jego ramienia i jego brązowy cień.
Witraż, który opowiada o jego miłościach i przypomina jego ostatnią bitwę, ciemnieje każdego dnia coraz bardziej pod dymem lamp karmionych złym olejem.
Jak wycie syreny, która ogłasza łodziom ławicę szkarłatnych ryb, jest skarga tej, która kochała go bardziej niż kogokolwiek innego,
tej, która opuściła swój dom, by spać przy jego szabli, wsunęła się pod poduszkę i ucałowała jego twardy żołnierski brzuch.
Jak żagle statku, które puchną lub opadają, jak świt, który rozprasza mgłę na lotniskach, jak cichy marsz człowieka bosego w zaroślach, wieść o jego śmierci się rozprzestrzeniła,
ból jego ran otwarty na wieczorne słońce, bez zarazy, ale ze wszystkimi pozorami spontanicznego rozpadu.
Cała prawda nie znajduje się w tej historii. W słowach brakuje wszystkiego, co stanowiło pijacką kaskadę jego życia, dźwięcznego pochodu najlepszych chwil z jego dni, który motywował tę piosenkę, jego wzorowej postaci, jego grzechów podobnych do drogocennych monet, jego skutecznej i pięknej broni.

Fragment wiersza „Huzar” opublikowanego w „The Elements of Disaster”, Editions Grasset. Dzień hołdu dla Álvaro Mutisa, niezwykłego gawędziarza, wspaniałego pisarza, wspaniałego przyjaciela.

Nokturn. Wiersz Alvaro Mutisa

Gorączka przyciąga śpiew androgynicznego ptaka,
otwierającego drogę do nienasyconej przyjemności
, która rozgałęzia się i przecina ciało ziemi.
Och! bezowocna żegluga wokół wysp,
Gdzie kobiety oferują podróżnikowi
świeżą równowagę swoich piersi
i przerażający dźwięk w zagłębieniu ich bioder!
Delikatna, gładka skóra dnia
rozplata się jak skorupka podłego owocu.
Gorączka przyciąga śpiew szamb,
gdzie woda unosi śmieci.

Od wiersza Nocturne opublikowanego w Les Éléments du désert, Editions Grasset, rozpoczynam ten dzień hołdu dla Álvaro Mutisa, niezwykłego gawędziarza, wspaniałego pisarza, wspaniałego przyjaciela.