W cieniu Ernesto Sabato

Kiedy Ernesto Sabato zmarł 30 kwietnia w wieku 99 lat, powtórzył sobie słowa Marii Zambrano: Umierać, ta nieuchwytna czynność, którą dokonuje się przez posłuszeństwo, dzieje się poza rzeczywistością, w innym wymiarze . W swoim domu w Santos Lugarès („Święte Miejsca” niedaleko Buenos Aires) Ernesto Sabato posłusznie wykonał to ostatnie polecenie. Przygotowywał się do tego od dawna. W „Oporze” , swoim poruszającym testamencie literackim opublikowanym w 2002 roku, napisał: Zapomniałem o wielu częściach mojego życia, ale z drugiej strony, pewne spotkania, chwile zagrożenia i imiona tych, którzy wyciągnęli mnie z depresji i goryczy, wciąż pulsują w moich dłoniach. I również was, którzy we mnie wierzycie, którzy przeczytaliście moje książki i pomożecie mi umrzeć.

Przeczytaj więcej w „W cieniu Ernesto Sabato”

Wybacz mi, zawsze coś zostanie...

W tej krótkiej refleksji na temat przebaczenia chciałem po prostu powrócić do nieadekwatności przeprosin. Przebaczenie bywa niezwykle trudne. Przyznaję, że wciąż głęboko w sercu noszę urazy. Wciąż je wyznaję i proszę o odrobinę łaski, aby zmiękczyć zatwardziałość mojego serca, ale nie, nic tak naprawdę nie pomaga, a wręcz nauczyłem się żyć z tą zatwardziałością, którą mimo wszystko udało mi się ograniczyć, której nie przebaczyłem szczerze i głęboko. Dlaczego? Dlaczego nie potrafię zredukować tej zatwardziałości serca do prochu? Wydaje się silniejsza ode mnie i to mnie martwi, nie potrafię tego ukryć.

Przeczytaj więcej w artykule „Wybacz, zawsze coś zostanie…”

Jaka śmierć dla Zachodu?

Coraz przyjemniej jest mi słuchać tych przemówień ludzi Zachodu, którzy rozwodzą się nad śmiercią katolicyzmu, śmiercią tej starej powłoki religii, gdy nie jest to po prostu śmierć Boga.

Przeczytaj więcej na temat „Jaka śmierć dla Zachodu?”

Emmanuel Todd, czyli intelektualna wulgarność

Emmanuel Todd był ostatnio rano w programie France Culture, żeby podzielić się swoimi dobrymi nowinami. Emmanuel Todd jest prorokiem. Ma gadatliwość. Przede wszystkim ma pretensjonalność. Brakuje mu szczerości. W istocie, nie da się być jednocześnie prorokiem i ideologiem.

Przeczytaj więcej na temat „Emmanuel Todd, czyli intelektualna wulgarność”

Hołd dla Jean-Marie Domenach

Czytając notatki sprzed lat, sporządzone podczas lektury „ Powrotu Tragizmu” Jeana-Marie Domenacha , przypominam sobie nasze spotkanie. Widzę go wchodzącego do mojego małego studia w La Fourche, proszącego mnie o kieliszek wina, a ja zaczynam mu szczegółowo wyjaśniać, w jakim kierunku chcę poprowadzić nasz wywiad. A on patrzy na mnie okrągłymi oczami, robiąc jeszcze większe oczy i nagle mówi z entuzjazmem: „Ale przecież czytałeś moje książki… Nie jestem przyzwyczajony do spotkań z dziennikarzami, którzy czytali moje książki”.

To spotkanie pozostanie jednym z najpiękniejszych, jakie miałem jako dziennikarz. Spędziliśmy ponad dwie godziny, dyskutując o moralności i moralizmie, o Saint-Juście i Nietzschem. O Bogu też. Przede wszystkim o Bogu.

Krzyki przerażenia Onfraya

Onfray przeczytał więc książkę, która ujawnia genezę Ernsta Jüngera... Michel Vanoosthuyse: Faszyzm i czysta literatura . Ujawnia ona — jak zawsze powtarza nam samozwańczy filozof zmysłowości — że Jünger zawsze był faszystą i że spędził lata, znaczną część swojego życia, pół wieku, zacierając ślady tych faszystowskich lat. Każdy, kto znał Ernsta Jüngera, nawet z daleka, może się tylko uśmiechnąć na te stwierdzenia. To, że Ernst Jünger zmyśla swoje życie dla potomności, jest groteskowe. Jünger zawsze był antytezą tej makiawelicznej postaci, którą Onfray myślał, że odkrył w książce. W końcu uświadomienie sobie, że ta książka pana Vanoosthuyse'a została opublikowana przez wydawnictwo Agone, w końcu wywołuje uśmiech na mojej twarzy. Można by mieć nadzieję, że pan Vanoosthuyse spędzi więcej czasu na nauce od Jüngera niż na prowadzeniu wokół niego polowania na czarownice. Tylna okładka jest zatem wyjątkowo pozbawiona inspiracji, ponieważ kończy się słowami: „co obejmuje wejście autora z faszystowską przeszłością do „czystej” literatury”. Co to takiego? Jünger byłby jedynym prawicowym autorem (podsumowuję tu sposób myślenia tych lewicowych dżentelmenów, którzy faszyzm dają za „tak” lub „nie”), który wszedł do literatury? Czym jest czysta literatura? Literatura lewicy? To kiepski początek dla wydawnictwa Agone, które – patrząc z tylnej okładki – nie wykazuje wielkiego kunsztu redakcyjnego…

Jeśli chodzi o Onfraya, z całego artykułu rozumiemy, że martwi go tylko jedno i w tym świetle moglibyśmy go zrozumieć – to wolność, niezwykła wolność Jüngera w każdym wieku, w każdej epoce, aż do jego ostatnich dni. Michel Onfray nic nie rozumie z wolności Jüngera. Dlatego, nie rozumiejąc jej, chce jej nienawidzić. Chce pokazać, że to podstęp. A Jünger poświęcił pół wieku na jej kształtowanie.

Ponieważ Michel Onfray musiał całe życie wkładać w to, by dać się oszukać. Musiała mu wystarczyć ta książka, by pozbawić go złudzeń co do swojej niewinności , jak sam przyznaje. Możemy się tylko śmiać, Michel Onfray jest człowiekiem czynu, kiedy chce. I uważa nas za głupców. Kto uwierzy choć przez sekundę, że kiedykolwiek kochał Jüngera? Jeśli Onfray mówi, że kocha Jüngera, to dlatego, że się popisuje. Popisuje się. Wygłasza przemówienia. Ma na myśli. Ja jestem. Myślę. Otwartość umysłu. Ekumenizm. Introspekcja. Krytyczne myślenie. Tolerancja wciąż. Tolerancja zawsze. Dobre sumienie. Tak, to wszystko, co teraz jest. Michel Onfray może spędzić kilka żyć na zacieraniu śladów, łatwo będzie wydobyć wszystkie chwile, kiedy udawał.

Szkoda, że Michel Onfray potrafi też mówić rzeczy, które nie należą do jego klanu, obozu, rodziny politycznej. Czasem potrafi prześlizgnąć się przez sieć i rozpoznać uczciwość u swoich adwersarzy. Ale zawsze musi się wyluzować, zawsze musi się schować, musi się rozreklamować, więc musi zrobić show… Tyle marnotrawstwa. Trudno zrozumieć, jak Michel Onfray może zainteresować się tą niewielką, obciążającą książką Michela Vanoosthuyse’a… Sprawia wrażenie pięknego psa o lśniącej sierści tarzającego się w błocie.

Świat świecki i współczesny

Jest piękne włoskie słowo „vergogna”, jest francuskie słowo „shame” (wstyd), które w czasach nowożytnych zostało pozbawione swojego znaczenia.

Kto nie znalazł się w środku kolacji z bliskimi przyjaciółmi i nie miał ochoty uciec, uciec, by nie musieć dłużej znosić głupoty, niespójności, „drobnomieszczańskich” uwag, wulgarności? Potrzeba świeżego powietrza pojawia się, gdy nasze płuca nie są już w stanie pomieścić odrobiny powietrza z otoczenia. Bardzo często ci, których kochamy, którzy tylko powtarzają to, co przeczytali w gazetach, na blogach, irytują nas… Internet może być prawdziwym wrogiem inteligencji.

Zazwyczaj podczas takich kolacji najgorsze jest to, gdy poruszane są kwestie religii.

Świecki, współczesny świat ustanowił monstrualne, zmienne, żarzące się prawo: religia musi być ograniczona do „sfery prywatnej”. To ostatnie sformułowanie medialne ująłem w cudzysłów z powodów, które wkrótce zostaną zrozumiane; jak to często bywa z wypowiedziami medialnymi, nic ono nie znaczy. Nie jestem przeciwny idei pewnej swobody w praktykowaniu religii, ale jestem przeciwny ukrywaniu faktu, że jestem chrześcijaninem. Zwłaszcza w takim kraju jak nasz! Ale czy problem nie leży gdzie indziej? Czy ten kraj nie przestał nienawidzić samego siebie?

Przeczytaj więcej o „Świecie świeckim i współczesnym”