Co jest nie tak z mszą Pawła VI?

Ponad pięćdziesiąt lat temu Kościół katolicki przyjął nową Mszę, która zerwała z tradycją Kościoła w sposób dotąd niespotykany. Reformatorzy nie przewidywali jednak, że tradycyjna Msza będzie dla nich nadal obowiązywać. Byli wręcz przekonani o czymś przeciwnym. I wykorzystali wszelkie dostępne środki, aby osiągnąć swój cel: zniesienie tradycyjnej Mszy rzymskiej. 1 Jest jednak oczywiste, że Msza ta nadal przyciąga wielu wiernych, a wśród nich młodych, którzy jako liderzy modlitwy i seminarzyści angażują się w celebrację i podtrzymywanie tej formy rytu rzymskiego. Ci ostatni są często oskarżani o wichrzycielstwo, nostalgię, tożsamość, a przede wszystkim o obrazę majestatu, o sprzeciwianie się Soborowi Watykańskiemu II, który nie jest już oderwany od własnego ducha; tego ducha soboru, którym się delektujemy, nigdy go tak naprawdę nie kwalifikując, jak to ma miejsce w przypadku niemal wszystkich ważnych spraw. W Kościele, jak i gdzie indziej, postępowcy działają poprzez esencjalizowanie swoich przeciwników, aby ich zdyskredytować. Liturgia jest szczytem i źródłem życia Kościoła, jak przypomina nam ostatni sobór, a liturgia jest tradycją. Aby rozwiązać kryzys liturgii, który w sobie niesie, Kościół będzie musiał na nowo spleść nici nadszarpniętej i zranionej tradycji, nawet, a może przede wszystkim, jeśli czasy będą go zmuszać do bezczynności.

Który Sobór Watykański II?

„Nowe Ordo Missae, jeśli weźmiemy pod uwagę nowe elementy, podatne na bardzo zróżnicowane oceny, które zdają się być w nim zawarte lub implikowane, imponująco odbiega, zarówno w całości, jak i w szczegółach, od katolickiej teologii Mszy Świętej, sformułowanej na XXII sesji Soboru Trydenckiego, który, ostatecznie ustalając „kanony” obrzędu, wzniósł nieprzekraczalną barierę przed jakąkolwiek herezją, która mogłaby zaszkodzić integralności Tajemnicy” 2 Kardynał Ottaviani, emerytowany prefekt Kongregacji Nauki Wiary, zwrócił się w ten sposób do Pawła VI 3 września 1969 roku, na kilka tygodni przed wejściem w życie nowej Mszy. W pewien sposób zakończyło to Sobór Watykański II, który mimo to zamknął swe podwoje na cztery lata! Zatrzymajmy się na chwilę przy postaci kardynała Alfredo Ottavianiego: syn piekarza z biednych dzielnic Rzymu, okazał się bardzo dobrym studentem Papieskiego Seminarium Rzymskiego i uzyskał trzy doktoraty: z teologii, filozofii i prawa kanonicznego. Sekretarz Świętego Oficjum, a następnie profefekt Kongregacji Nauki Wiary, przez cztery lata poprzedzające Sobór pracował nad przygotowaniem tematów, które miały być poruszane, i ogłosił habemus papam przed wyborem Jana XXIII. W październiku 1962 roku maski opadły, a stanowiska, postępowe lub modernistyczne, zostały zaprezentowane. Jan XXIII w swoim przemówieniu otwierającym Sobór okazał pewną pogardę dla kurialnej ekipy Piusa XII, deklarując: „Oblubienica Chrystusa woli uciekać się do miłosierdzia niż wymachiwać bronią surowości. Wierzy, że zamiast potępiać, lepiej odpowiada potrzebom naszych czasów, kładąc większy nacisk na bogactwo swojej doktryny”. » 3 W tym zdaniu kryje się dychotomia, która inauguruje i zapowiada cały Sobór Watykański II: czy może istnieć miłosierdzie, jeśli nie ma potępienia czynu? Po co miałoby istnieć lekarstwo, jeśli wcześniej nie było szkody? Czyż nie było to postrzegane jako chęć zamiatania grzechu pod dywan niczym niewygodnego kurzu? Ton, w którym łagodność utwierdza się jako najwyższy autorytet, stanie się motywem przewodnim Soboru Watykańskiego II. Od tego czasu organizowany jest bunt. Teksty przygotowane przez kurię zostają odrzucone. W szczególności „ De fontibus revelationis ” o źródłach objawienia i „De Ecclesia” . Do zatwierdzenia tego odrzucenia potrzebna była bezwzględna większość głosów; Jan XXIII wyraził zgodę i zadowolił się względną większością. „Dokonano w ten sposób prawdziwego zamachu stanu, w wyniku którego wszystkie tendencje liberalne, organizując się w „większość soborową”, przejęły władzę doktrynalną odziedziczoną po Piusie XII od Kurii”. 4 . Od tego czasu, ponieważ teksty robocze zostały zdeptane i odrzucone, rozpoczęto pracę nad liturgią. Sądzono, że temat zjednoczy. Postępowcy, jak zwykle, mieli swój program, którego konserwatyści prawie nigdy nie mają. Kardynał Ottaviani, 30 października 1962 roku, przemawiał; nie był jeszcze ślepy i miał zamiar wykazać się jasnowidztwem; prosił, aby obrzęd Mszy Świętej nie był traktowany „jak kawałek materiału, który wraca do mody zgodnie z kaprysem każdego pokolenia”. Obecnym wydawało się, że jego rozwój zajmuje zbyt dużo czasu. Przerwano mu bez względu na rangę. Jego mikrofon został wyłączony przy aplauzie licznej rzeszy Ojców. Sobór Watykański II mógł się rozpocząć.

Przeczytaj więcej na temat „Co jest złego w mszy Pawła VI?”

Do których świętych powinniśmy się modlić?


Sprawa Marciala Maciela zmusza nas do postawienia pytania o Zło. Nasza epoka unika konfrontacji z nim. Co wiemy o działaniu diabła i co możemy zrobić, aby się przed nim chronić? Czy po próbach ukrycia dobra w życiu powinniśmy być zaskoczeni, że zło wychodzi na jaw? Dzieła diabła są niezliczone, ale Duch Święty może zdziałać wszystko, nawet je przemienić.

Potrzeba było elokwencji Leona Bloya, by stwierdzić: „Jest tylko jeden smutek – ten, że nie jesteśmy święci”. To uparte pytanie o świętość zawsze powraca niczym nieustająca pora roku. Jest wiele rzeczy, których możemy się pozbyć, ale pytanie o świętość nigdy do nich nie należy. Jest ono z nami współistotne. Gdy tylko zobaczymy lub będziemy świadkami czegoś sprawiedliwego lub niesprawiedliwego, czegoś dobrego lub złego, podążamy drogą do świętości. Czy to ku niej, czy przeciw niej. Długo trwa, zanim uświadomimy sobie, w jakim stopniu pytanie o świętość jest z nami współistotne. Jesteśmy świętymi, jesteśmy świątynią, wyszliśmy z Kościoła, który jest święty, jesteśmy na obraz Boga, który jest Święty, a jednak walczymy, upadamy, walczymy, dążymy… Tak mało rezultatów jak na tak wiele obietnic. Dzieje się tak, ponieważ bycie świętym wymaga wiele wysiłku i przynosi niewiele widocznych rezultatów.
Czytaj dalej „Którym świętym powinniśmy się poświęcić?”

W sercu ciemności życie

Drzewo Życia

Po obejrzeniu „Drzewa życia” przez długi czas powstrzymywałem się od pisania o tym filmie. Walczyły we mnie dwie siły. Ujarzmiony poezją, stanem błogości, w którym byłem zanurzony, bałem się poruszyć powierzchnię tego dzieła. Byłem tak pochłonięty tajemnicą tego filmu, że nie rozumiałem negatywnych reakcji i nie byłem zdolny do krytycznego myślenia . „Drzewo życia” oparte jest na Księdze Hioba. Ta mroczna księga mówi o życiu i relacji człowieka z Bogiem. Jest to obecne w wielu księgach Biblii. Księga Hioba rozpoczyna się jednak dialogiem między Bogiem a Szatanem, który igra z człowiekiem. Wrażenie, jakie pozostawia w nas ten dialog otwierający, jest dziwne. Oczywiście, dialog otwierający nie pochodzi z tego samego okresu, co główna historia. Nie ma to znaczenia, w rzeczywistości wrażenie, jakie pozostawia, jest obecne w całej książce. Jak Bóg może igrać ze swoim ukochanym stworzeniem? Pochopne zakończenie odzwierciedla nieprawdopodobność sytuacji. Prawdę mówiąc, po usunięciu kory, Księga Hioba odsłania sedno relacji między Bogiem a człowiekiem. Film Terrence'a Malicka „Drzewo życia” ma tę samą ambicję.

Przeczytaj więcej w „W sercu ciemności, życie”

Pierwotna usterka

Pomimo wątpliwości Shûsaku Endo co do prawdziwego chrześcijaństwa Japończyków, przywołanych w godnym podziwu utworze „Cisza”, wydaje mi się również, że Japończycy mają fundamentalną wspólną cechę z chrześcijanami – łatwość, z jaką stawiają się na miejscu drugiego. Czyż nie jest to jeden z fundamentów chrześcijaństwa, jeden z archetypów „Kazania na Górze”, ciągłe przekonanie, że nasz wysiłek nie był wystarczająco ważny, wystarczająco wyraźny, by mogło pojawić się zrozumienie? Dostrzegam oczywiście słabość tego rozumowania: Japończycy niestrudzenie starają się postawić się na miejscu drugiego kulturowo; chcą też być lepiej zrozumiani; nie zna winy, lecz wstyd… Chrześcijanin musi postawić się na miejscu drugiego, ponieważ uważa, że wina pochodzi od niego, co nie oznacza, że popełnił winę, ale raczej, że brak uwagi dla drugiego zmusił go do niewystarczającego wysiłku, aby zapobiec błędowi.

Przeczytaj więcej o „Usterce pierwotnej”

Wybacz mi, zawsze coś zostanie...

W tej krótkiej refleksji na temat przebaczenia chciałem po prostu powrócić do nieadekwatności przeprosin. Przebaczenie bywa niezwykle trudne. Przyznaję, że wciąż głęboko w sercu noszę urazy. Wciąż je wyznaję i proszę o odrobinę łaski, aby zmiękczyć zatwardziałość mojego serca, ale nie, nic tak naprawdę nie pomaga, a wręcz nauczyłem się żyć z tą zatwardziałością, którą mimo wszystko udało mi się ograniczyć, której nie przebaczyłem szczerze i głęboko. Dlaczego? Dlaczego nie potrafię zredukować tej zatwardziałości serca do prochu? Wydaje się silniejsza ode mnie i to mnie martwi, nie potrafię tego ukryć.

Przeczytaj więcej w artykule „Wybacz, zawsze coś zostanie…”

Lepki moralizm Zachodu

Zawsze zabawne i pouczające jest uświadomienie sobie sprzeczności swoich adwersarzy. Jak z tego nowoczesnego społeczeństwa, tak dumnego ze swojej wolności, ze swojego sposobu postrzegania spraw intymnych, tego społeczeństwa zmysłowości (kiedy tylko starannie pomyli się zmysłowość z pornografią), wyłania się społeczeństwo pruderyjne, restrykcyjne, podglądackie, a przede wszystkim moralistyczne (należy tu ponownie przeczytać esej Jeana Marie Domenacha: Moralność bez moralizmu). Tam, gdzie to wszechmocne, nowoczesne społeczeństwo próbuje zatrzeć ślady moralności katolicyzmu, którą przedstawia jako archaiczną, bardzo szybko rozwija przeciwciała w postaci moralizmu, który dobrze się czuje tylko osądzając bliźniego. To moralność drobnomieszczańska. To cecha charakteru typowa dla Francji. Ale cecha, którą podzielają z nią inne kraje europejskie.

Przeczytaj więcej na temat „Lepkiego moralizmu Zachodu”