Benedykt XVI w niebie!

—Czy to rano, czy wieczór?
Mój oddech ustał, a potem znów się zaciął. Jakby dawał znaki defektu. Opuszczał mnie. Pneuma mnie opuszczała. Odetchnęłam, że jestem gotowa. Boże, jak ja to kocham! Ale potem oddech powrócił, pozornie niewinnie, jakby odszedł z misją. wspomnienia . Wiedziałam, że G. nadchodzi. Miałam nadzieję, że moje ostatnie siły wystarczą do jego powrotu. Czekałam, aż zacznie cierpieć. Nie czułam żadnego napięcia. Myślę, że potem wszystko wydarzyło się szybko. Czas pędził. Słyszałam różne dźwięki, które nie wszystkie zdawały się należeć do tego samego wszechświata. Ogarnęło mnie mgliste odrętwienie, jak w śpiączce. Dźwięki dochodzące z kilku wymiarów.
G. przybyła z dwiema siostrami, moimi małymi wspomnieniami, które tak dobrze się mną opiekowały przez te wszystkie lata. Doskonale słyszałam, co było mówione. Dusza ma uszy, prawda? Oceniałam, którzy świadkowie będą obecni na moim sądzie. Zapytałem mojego anioła, ale nie odpowiedział. Czy został już wezwany, by utorować mi drogę? Słyszałem, jak G. mówi do mnie melodyjnym głosem, by mnie uspokoić, ale nie mogłem mu odpowiedzieć. To właśnie sprawiło, że postanowił mnie pobłogosławić i udzielić mi ostatniego sakramentu. Mój głos już się nie wydobywał. Zrozumiałem, że tym razem już nigdy się nie wydobędzie. Mój głos na Ziemi ucichł w tym momencie. Tak to się zaczęło. Już mnie zdradził, ale tym razem zrozumiałem, że to było ostateczne. Nie wkładałem już żadnej siły, by zmienić jego zdanie. Czułem, że części mnie stają się ode mnie niezależne. Chciałem powiedzieć jeszcze raz: mój Boże, którego kocham! Powiedziałem to bezgłośnie. Moim spojrzeniem G. zrozumiał mnie. Dusza ma uszy. G. uklęknął w chwili, gdy poczułem, że się poślizguję. Przypomniałem sobie siebie jako dziecko, poślizgnąłem się w kałuży lodowatej wody i znalazłem się na tyłku, wirując. Moje oczy zamknęły się na tym cudownym wspomnieniu mamy i taty śmiejących się głośno z mojego upadku, mojego drogiego brata śmiejącego się również u ich boku, a potem pomógł mi wstać. Moi drodzy rodzice, którzy dali mi życie w trudnych czasach i którzy za cenę wielkich poświęceń przygotowali dla mnie cudowny dom swoją miłością.
Wszystko wydarzyło się bardzo szybko. Opuściłem swoje ciało. Zrozumiałem, że dusza była prawdziwym ja . Nadal mogłem czuć moje kończyny. To było dziwne. Czułem, że ktoś nadchodzi. Wszystko działo się bardzo szybko. Ktoś się zbliżał. Był mi znajomy. Skąd wiedziałem? To było jak nowy zmysł, który poprzedzał wszystkie moje utracone zmysły. Wiedziałem, kto nadchodzi, chociaż nikogo nie widziałem, w rzeczywistości mój wzrok stawał się niewyraźny, stawał się zdezorientowany, ale wiedziałem, czułem, że ktoś stoi przede mną.

Przeczytaj więcej o „Benedykcie XVI w raju!”

Antygona, buntownicza i intymna (7/7. Miłość)

Część 7 i ostatnia: Miłość

Pragnienie Antygony jest rodzinne; nie chce zostawić brata niepogrzebanego; Kreon natomiast pragnie ugruntować swoją pozycję króla i zademonstrować swoją władzę. Antygona faworyzuje więzy rodzinne, które ucieleśniają miłość i ujawniają istnienie. Kreon ustanawia swoją władzę, podpisując akt prawny, który ma na celu ustanowienie jego autorytetu. To samo słowo charakteryzuje ich działanie: pożądanie. Lecz pożądanie nie uznaje pożądania w drugim człowieku; można by sądzić, zwłaszcza jeśli ktoś ma ochotę schlebiać pożądaniu dla niego samego, że pożądanie popiera każde pragnienie, jakie napotka. Między Kreonem a Antygoną liczy się miara pragnień. Twarzą w twarz Antygona i Kreon będą zwiększać miarę swoich pragnień w miarę napotykanych przeciwności. Ale czy źródło pragnienia Antygony jest dziś nadal zrozumiałe? Rzeczywiście, pragnienie Antygony, to pragnienie oparte na sprawiedliwości, sprawiedliwości wyświadczonej szczątkom jej brata i bogom, to pragnienie nabiera pełnego znaczenia, ponieważ jest wspólnotowe, jest częścią miasta i rodziny, zredukowaną wizją miasta, a w wierze Antygona opiera się na bogach, by rzucić wyzwanie Kreonowi. Antygona nie wyraża osobistego pragnienia, broni wiecznego prawa, broni swojego obowiązku jego głoszenia, proklamowania przed każdą potęgą, która uważałaby się za wyższą od niej. Od kiedy to nie słyszeliśmy nikogo, kto by w przestrzeni publicznej wystąpił, by ogłosić swój obowiązek za cenę życia? Co najgorszego? Przyzwyczailiśmy się do tej ciszy, do tej rezygnacji, transcendentalne prawa straciły dla nas znaczenie, więc nic nie przychodzi nam do głowy, by je przeoczyć i tym samym skorygować prawa, które uchwalamy i otaczamy niczym śmieci w strumieniu wody. Wspólnoty, które wzmacniały jednostkę w przestrzeni, która ją chroniła i pozwalała jej się rozwijać, zostały rozbite. Jednostka przypomina teraz szalonego elektrona, który może się jedynie odrodzić dzięki podmuchom wiatru, które nieustannie go wyczerpują i dezorientują, wymazując nawet pragnienie sensu życia. Życie społeczne opiera się na prawie i tylko na prawie, ale w miejscu pozbawionym geografii, złożonym z ludzi oderwanych od rzeczywistości, wszystkie prawa są równe i miażdżone w odrażającym chaosie. Kreon ma władzę. Antygona jest córką Edypa. W czasach, gdy liczy się tylko posiadanie, posiadanie, zdobywanie, Antygona niewiele znaczy – skoro trzeba ją oceniać. Metodyczne niszczenie wszelkiej metafizyki jest niczym zbrodnia przeciwko ludzkości. Być może największa, jaką świat kiedykolwiek znał. Skoro jednym kliknięciem mogę zdobyć wszystko, wystarczy, że poznam swoje pragnienie, by je zaspokoić. Rozumiemy również, że to indywidualne pragnienie, którego nic nie chroni przed jego apetytem, nie zna żadnych ograniczeń, zwłaszcza tych narzuconych przez innych; wtedy do głosu dochodzi zazdrość, wypaczone, poniżające pragnienie.

Przeczytaj więcej w „Antygona, buntownicza i intymna (7/7. Miłość)”

Antygona, buntownicza i intymna (6/7. Powołanie)

 

Cóż za zamieszanie wokół tożsamości! Słowo to nie pojawia się ani w greckim eposie, ani w tragedii. Tożsamość w czasach Antygony opierała się na pochodzeniu i przynależności do miasta. Tożsamość była przesiąknięta korzeniami. Rodzina i miasto gromadziły pod wirtualnym sztandarem wszystko, co druga osoba musiała wiedzieć o sobie przy pierwszym spotkaniu. W starożytności nikt nie ogłaszał swojej tożsamości ani jej nie ogłaszał, i nikt o niej nie decydował. Nie chodziło o włożenie kostiumu. Ludzie byli zależni od swojej tożsamości. Tożsamość była niczym ciężar; trzeba było być jej godnym. Ustanowiła byt i stawanie się. Era nowożytna uczyniła z niej problem, ponieważ przekształciła tożsamość w coś, co można nabyć lub odrzucić. W swojej współczesnej fantazji o wierze, że można wybierać wszystko i zawsze, era nowożytna zastąpiła bycie posiadaniem za pomocą nieubłaganej metody. Jednak ta logika, ta ideologia ma swoje granice: pewnych rzeczy nie można nabyć, między innymi: inności. Życie własną tożsamością, bycie tym, kim się jest, zamieszkiwanie swojego imienia , dopuszczanie intymności, a zatem wiedzy i pogłębiania własnego bytu – to są warunki sine qua non spotkania z drugim człowiekiem. Pierwsza różnica między Kreonem a Antygoną tkwi właśnie w tym miejscu, w gruncie, na którym zbudowana jest walka. Antygona zachowuje w sobie zakorzeniony dar starożytnych, bogów, to zakorzenienie, które definiuje autorytet, na którym opiera się, by przeciwstawić się temu mężczyźnie, swojemu krewnemu, królowi, który opowiada się za wolą władzy i czuje się przez nią zaślepiony do tego stopnia, że słyszy jedynie swój własny głos, jego echo. Czytaj więcej o „Antygonie, buntowniczej i intymnej (6/7. Powołanie)”

W świetle wartości

Autorytet utracił swoją szlachetność wraz z pokorą. Stał się synonimem nieubłaganego porządku, bezmyślnej siły i tyranii. Cóż za odwrócenie wartości! Tymczasem, według Antygony, autorytet zapobiegał tyranii! Epoka nowożytna ma takie wrażenie autorytetu, ponieważ został podeptany przez ludzi, którzy go używali; podczas gdy w rzeczywistości autorytetowi służy się. Ale czy autorytet został naruszony przez te katastrofalne doświadczenia? Wartość nie może zostać naruszona przez człowieka. Wierność wykracza poza Świętego Piotra, choć on nie jest do tego zdolny. Wierność wykracza poza zdradę, ponieważ ją obejmuje. Wierność utwierdza się w zdradzie. Zdrada nie niesie ze sobą żadnego znaczenia poza własnym zaspokojeniem. Każda wartość mówi również o niezdecydowaniu i niepewności w człowieku. Każda wartość jest strażnikiem i schronieniem. Nie ma potrzeby wyboru; wartość dostosowuje się do naszej słabości, ponieważ poprzedza nasze niepewności. Współczesny świat myli autorytet i władzę, sprawiając, że noszą te same rany i ten sam ból. Bóg musiał zostać usunięty ze wszystkiego. Ani starożytni, ani współcześni by tego nie zrozumieli, ale to nie miało znaczenia; teraz nie liczyli się już nic. Gdyby Bóg nigdy nie odszedł, trzeba by go było zabić. XX wiek chciał być czasem śmierci Boga. Zabiłby jedynie śmierć jego idei. Przede wszystkim zaś stworzyłby nową antropologię opartą na samobójstwie.

Antygona, buntownicza i intymna (3/7. Przeznaczenie)

IMG_0554

 

Część 3: Przeznaczenie

Człowiek zstępuje z drzewa. Człowiek, jak drzewo, jest definiowany zarówno przez swoje korzenie, jak i owoce. Człowiek, jak drzewo, potrzebuje elementów zewnętrznych i wewnętrznych, aby osiągnąć dojrzałość. Człowiek przypomina ten pień wyrzeźbiony przez próby, opierający się na korzeniach i rodzący owoce mniej lub bardziej piękne, mniej lub bardziej dobre… Podobieństwa między światem roślin a człowiekiem są nieskończone. Od wody, która odżywia korzenie, przez słońce podlewające owoce, po tlen wydzielany przez liście, całe to życie, które wdziera się i krąży nieodwołalnie, przypomina nam o kondycji ludzkiej. Drzewo jest metaforą rodziny. Od sadzonki do owoców i liści rozwija się metafora historii człowieka i rodziny. Jakie złe wróżki czuwały nad narodzinami rodziny Labdacides, od której pochodzi Antygona? Każdy człowiek o czystym sumieniu uznałby to za nieszczęście i patologiczne wytłumaczenie decyzji Antygony. Jak ta mała Antygona staje się tym bohaterskim owocem, rodząc się na pniu tak pełnym stygmatów i siniaków? Przeznaczenie smaga i prowadzi tę rodzinę w sposób nieprzerwany i otępiały, aż nagle Antygona uwalnia się z tego kaftana bezpieczeństwa, uwalnia całą swoją rodzinę, rozpina go i dopełnia odrzucenia przeznaczenia. Cóż za cud! Z daleka, uczepione gałęzi, dwa liście zawsze wydają się identyczne, ale wystarczy podejść bliżej, by dostrzec, jak bardzo się różnią. Czytaj więcej o „Antygonie, buntowniczej i intymnej (3/7. Przeznaczenie)”

Antygona, buntownicza i intymna (2/7. Pogrzeb)

IMG_0959-1024x768

Część 2: Pogrzeb

— „ Moja najdroższa Ismono. Przyszedłem dziś rano, żeby ci powiedzieć, że załatwiłem wszystko. Zatrudniłem tych samych przedsiębiorców pogrzebowych dla naszych dwóch braci. Nie mogłem wybrać, a ponieważ nasi bracia nie zostawili ostatniej woli, wziąłem sprawy w swoje ręce, żeby załatwić to jak najszybciej. Zamówiłem jeszcze zakład pogrzebowy, żeby byli schludni. Jeśli chcesz ich odwiedzić, będą gotowi około 15:00. Nie musisz. Cóż, jeśli znajdziesz dziesięć minut, to może być dobrze. Lepiej byłoby zachować zdjęcie ich szczęśliwych, na przykład jako dzieci. Kupiłem dla nich obojga ten sam model urny. Ksiądz przyjedzie do domu pogrzebowego i wygłosi krótką mowę przed kremacją. Zorganizowałem jego przyjazd do zakładu pogrzebowego. Widzisz, załatwiłem wszystko. Eteokles zostanie pochowany na cmentarzu, który znajduje się około trzydziestu minut drogi krajowej od Teb.” Dla Polinejkesa sprawa jest bardziej skomplikowana z powodu prawa naszego wuja Kreona. Postanowiłem rozsypać jego prochy na polu bitwy, ponieważ król nie chce, żeby został pochowany. To ma sens, prawda? Powiedz mi, co myślisz, nie jestem co do tego zdecydowany”. Ten portret Antygony żyjącej w XXI wieku, dostarczającej szczątki swoich braci grabarzowi, podsumowuje dzisiejsze obrzędy pogrzebowe. Od czasów rewolucji przemysłowej rodzina stała się bezproduktywna. Pogrzeby prawie nie są już częścią rodzinnej tradycji. Współczesny świat uspokaja się, używając zwrotu „make sense ”, jak to tłumaczenie anglosaskiego wyrażenia słyszy się dziś, i jakże pocieszające jest powtarzanie go w myślach, bez żadnego… sensu, bo czym są te mini-sensy znalezione na ziemi niemal przypadkiem, czym są te zmysły , które same się wpraszają, a my nie mamy z nimi nic wspólnego, a nawet prawie nic, jeśli nie pozostałościami minionego znaczenia, zdrowego rozsądku, dobrego rozsądku ukształtowanego przez wieki? W wyniku zniszczenia rodziny zanika przekaz międzypokoleniowy, tracimy sens naszych działań, musimy zatem wymyślać znaczenie, musimy tworzyć znaczenie, musimy stwarzać sobie iluzję, że wciąż… życia, nie abdykując całkowicie. Oszustwo opiera się na ignorancji i również w tym punkcie oszustwo nie istnieje od jednego dnia. Znaczenie, jakie śmierć nadaje rodzinie, to znaczenie dziś niemal całkowicie zapomniane, przywołuje Antygona w dramacie Sofoklesa, gdzie staje na straży wartości, które wyzwalają, bo chronią człowieka przed zwierzęciem. Antygona potwierdza, co człowiek może, a czego nie może; przejmuje siłę, która ma nas chronić przed naszą wolą władzy i uczyć nas czasu odpowiedzialności; czasu powierzonego w naszych czasach specjalistom, którzy zastępują rodzinę, ludzi, którzy ją tworzą, i kruche więzi, które łączy je czas.

Przeczytaj więcej w „Antygonie, buntowniczej i intymnej (2/7. Pogrzeb)”

Antygona, buntownicza i intymna (1/7. Rodzina)

antygona-900x599

Część 1: Rodzina

Już od pierwszej lektury „Antygony” w umyśle czytelnika pojawia się niejednoznaczność. Czy Antygona uosabia akcję, czy reakcję? Co porusza Antygonę? Reakcja nigdy nie istnieje sama w sobie, podczas gdy działanie nie potrzebuje nikogo; legitymizuje się w akcie. Działanie zawsze coś zapoczątkowuje. Wbrew temu, co się często mówi lub uważa, Antygona nie czeka, aż Kreon stanie się Antygoną. Jak Elektra w zemście, Nauzykaa w gościnności, Penelopa w wierności, Antygona uosabia obowiązek. Jest działaniem, ponieważ służy: spełnia się w obowiązku. Spełnia się w niewoli (czyż udajemy, że zapominamy, że niewola oznacza „bycie niewolnikiem”?). Wbrew temu, co się często mówi lub uważa, Antygona nigdy nie jest jednostką. Nigdy nie stoi sama. Jeśli prawo Kreona popycha ją do działania, a może to sprawiać wrażenie reakcji, to tylko na pierwszy rzut oka, poprzez prostą chronologię.

Przeczytaj więcej w „Antygona, buntownicza i intymna (1/7. Rodzina)”

Wiadomości o pokorze

Ludzka wizja pokory jest jak ludzka wizja miłości – zredukowana. Pokora musi sprawować swój autorytet zawsze i wszędzie. Pokora nie pozwala człowiekowi wybierać, czy należy ją praktykować. Pokora wymaga zatem nieskończonej gotowości i nieskończonej czujności. Wymaga – terminu, który niemal zniknął z naszego współczesnego języka – potulności. Potulność od dawna stanowi kamień węgielny wychowania. Potulność ogarnia i kieruje wolą, zmuszając ją do poświęcenia się z rozwagą i dla dobra życia. Potulność charakteru wymaga pilnego treningu, podobnie jak pokora. Potulność jest porucznikiem pokory. Jest również jej zarządcą, co nie stoi w sprzeczności z rangą młodszego oficera.

Uległość jest często pierwszym krokiem do gotowości i czujności. Bycie potulnym wymaga czujności. Bycie potulnym znacznie ułatwia życie. Bycie potulnym jest dziś pierwszą reakcją na dyktaturę współczesnego świata. Ponieważ potulność powstrzymuje protesty i potępia narcyzm. Nie zdajemy sobie sprawy, jak bardzo potulność pozwala nam dokonywać wielkich rzeczy.

Aby osiągnąć pokorę, trzeba zaprzeczyć ego. Jakiż wydźwięk może mieć takie sformułowanie w naszych czasach? Zaprzeczyć ego? A może nawet wziąć je pod uwagę, aby lepiej je upokorzyć? Jakież to szaleństwo? Jak można w naszych czasach twierdzić, że upokorzenie jest najpewniejszą drogą do pokory? Pamiętam prace Françoise Dolto na ten temat. Dalekie od obrazu, jaki dawali o Dolto jego thuriferzy. Dolto chwalił pewne formy upokorzenia, aby osiągnąć „wyższy” stan, stan, w którym byt odrywa się od swojego wizerunku; w którym byt dominuje i podporządkowuje sobie swój wizerunek. I oczywiście Françoise Dolto chwaliła tę formę wychowania dzieci. Czym była czapka osła? Czym był róg? Czyż te praktyki z innej epoki, jak powiedzielibyśmy dzisiaj, nie były przede wszystkim możliwością dla dziecka, by się nawrócić i pokutować przed innymi? Nie ma upokorzenia doświadczanego w samotności. Ego uspokaja się, gdy konfrontuje się z intymnością.
„Dziękuję Bogu, że dzięki mojej wiedzy, z wysokości mojego profesorskiego krzesła, w żadnym momencie mojej działalności dydaktycznej nie doznałem odruchu próżnej pychy, który wyrwałby moją duszę z kręgu pokory”. Najpewniejszą drogą do świętości, to znaczy najpewniejszą drogą do stanu, którego Bóg od nas wymaga, jest pokora. Ten, kto wypowiada te słowa, wykazał się w swoim życiu całkowicie naturalną pokorą. Pewnego dnia w roku 1257, gdy jego sława mogłaby go wpędzić w pychę, święty Tomasz z Akwinu, brat Tomasz, przechodził przez klasztor w Bolonii. Świadczy pewne usługi. Nie waha się wykonywać najróżniejszych zadań. Jest dyspozycyjny; w byciu dyspozycyjnym, w byciu pogrążonym w posłuszeństwie, kryje się wyzwolenie duszy. Mnich przechodzący przez klasztor dostrzega go i każe mu iść za sobą. „Przeor prosi cię, abyś poszedł za mną”. Brat Tomasz spełnia jego prośbę. Zaprzęga się do rzeczy mnicha, część na wóz, który zaczyna ciągnąć, resztę na plecy. Brat Tomasz jest dobrej kondycji, ale ładunek wciąż jest bardzo ciężki. Ciężko pracuje. Przeor powiedział: „Weź pierwszego brata, jakiego znajdziesz”. Brat Tomasz wydał się mnichowi odpowiednią osobą, by mu pomóc. Mnich się spieszy, odprawia brata Tomasza, który z trudem dźwiga wszystko i porusza się z rozsądną prędkością. Brat Tomasz okazuje potulność w tym wysiłku, ale okazuje też wielką potulność w obliczu wyrzutów mnicha. W mieście scena mnicha odprawiającego brata jest komiczna. Ludzie kpią z przejeżdżającego karawany. Ale nagle przez tłum przechodzi szmer. Rozprzestrzenia się jak ogień. Szmer to rzeczownik. Mieszczanin podejmuje się edukacji zakonnika. Brat, którego znęcasz się nad… Zakonnik sztywnieje jeszcze bardziej, o ile to możliwe. Nie śmie się odwrócić. Nie śmie spojrzeć w twarz swojej ofierze. Cień Brata Tomasza wisi nad nim, ale ten cień nie ma znaczenia, Brat Tomasz nie wisi nad nikim swoim cieniem. Brat Tomasz jest z tyłu, uśmiechnięty, prawie spokojny, zdążył złapać oddech. Zakonnik podchodzi do niego i prosi o przebaczenie. Nadal macha rękami w powietrzu, ale tym razem, by stworzyć zażyłość z Bratem Tomaszem, podczas gdy wcześniej stale ostentacyjnie pokazywał przepaść między nim a tym bratem o niskim statusie. Podchodzi do niego, dotyka jego ramienia, wszyscy widzą, że nie ma między nimi żadnej wrogości, że wręcz przeciwnie, istnieje między nimi forma zmowy. Brat Tomasz, niczym nie oszukany, aktor we wszystkim, odpowiada mnichowi, który właśnie szepnął mu, że powinien był ujawnić swoją tożsamość i poinformować go o swoim statusie, że nie ma mowy o nieposłuszeństwie wobec przeora. Podczas gdy tłum nadal szemrał przeciwko mnichowi, brat Thomas zapewnił, że przybył tam z własnej woli, że przyjął ten obowiązek bez narzekania, że nie ma powodu, by się na kogokolwiek gniewać, że posłuszeństwo jest warunkiem sine qua non wiary. Bądź posłuszny swojemu przeorowi, bądź posłuszny z miłości do Boga. Nic nie kosztuje, tylko zejście z tej drogi; drogi Bożej miłości.
Miłość Boga nabiera pełnego znaczenia w posłuszeństwie człowieka. Niech człowiek zboczy z tego łagodnego prawa, a nie pozostanie nic poza współczesnym światem. Bez posłuszeństwa, bez pokory. Bez miłości.

W cieniu Ernesto Sabato

Kiedy Ernesto Sabato zmarł 30 kwietnia w wieku 99 lat, powtórzył sobie słowa Marii Zambrano: Umierać, ta nieuchwytna czynność, którą dokonuje się przez posłuszeństwo, dzieje się poza rzeczywistością, w innym wymiarze . W swoim domu w Santos Lugarès („Święte Miejsca” niedaleko Buenos Aires) Ernesto Sabato posłusznie wykonał to ostatnie polecenie. Przygotowywał się do tego od dawna. W „Oporze” , swoim poruszającym testamencie literackim opublikowanym w 2002 roku, napisał: Zapomniałem o wielu częściach mojego życia, ale z drugiej strony, pewne spotkania, chwile zagrożenia i imiona tych, którzy wyciągnęli mnie z depresji i goryczy, wciąż pulsują w moich dłoniach. I również was, którzy we mnie wierzycie, którzy przeczytaliście moje książki i pomożecie mi umrzeć.

Przeczytaj więcej w „W cieniu Ernesto Sabato”

Pierwotna usterka

Pomimo wątpliwości Shûsaku Endo co do prawdziwego chrześcijaństwa Japończyków, przywołanych w godnym podziwu utworze „Cisza”, wydaje mi się również, że Japończycy mają fundamentalną wspólną cechę z chrześcijanami – łatwość, z jaką stawiają się na miejscu drugiego. Czyż nie jest to jeden z fundamentów chrześcijaństwa, jeden z archetypów „Kazania na Górze”, ciągłe przekonanie, że nasz wysiłek nie był wystarczająco ważny, wystarczająco wyraźny, by mogło pojawić się zrozumienie? Dostrzegam oczywiście słabość tego rozumowania: Japończycy niestrudzenie starają się postawić się na miejscu drugiego kulturowo; chcą też być lepiej zrozumiani; nie zna winy, lecz wstyd… Chrześcijanin musi postawić się na miejscu drugiego, ponieważ uważa, że wina pochodzi od niego, co nie oznacza, że popełnił winę, ale raczej, że brak uwagi dla drugiego zmusił go do niewystarczającego wysiłku, aby zapobiec błędowi.

Przeczytaj więcej o „Usterce pierwotnej”