„Nie zrozumiemy absolutnie nic o współczesnej cywilizacji, jeśli najpierw nie przyznamy, że jest ona powszechnym spiskiem przeciwko wszelkiemu życiu wewnętrznemu” – napisał Georges Bernanos w 1946 roku w swoim kultowym dziele „Francja kontra roboty”. Fraza ta była tak szeroko używana, że stała się refrenem. 80 lat po publikacji książki nic nie straciła na aktualności. Kwestionuje ona nasz styl życia, ponieważ jeśli widzimy, jak różne formy życia wewnętrznego zanikają, przytłoczone technonauką, która przypisuje sobie wszelkie prawa do każdego życia, trudno stwierdzić, co napędza ten proces i czyni go nieuniknionym. A zatem? Czy nadal możemy szukać schronienia w naszym życiu wewnętrznym, zachowywać się jak buntownicy przeciwko temu światu, który kocha tylko zewnętrzność i jego potok emocji doprowadzony do paroksyzmu, i który wypacza życie, czyniąc je wszystkim podobnym i widmowym?
W dzisiejszych czasach życie rozsypuje się na emocje. Nie ma dla nich nic innego. Emocje rządzą światem. Musimy pozwolić im się rozwinąć, czekać na nie, nosić je, rozumieć, przyswajać, szanować i dawać im wolną rękę. Żyjemy w królestwie emocji, które narzucają się jako jedyna prawda o człowieku. Eksperci, którzy stali się tak wszechobecni w dzisiejszych czasach, zachęcają nas do podążania w tym kierunku. „To dla ciebie dobre! Musisz uwolnić się z tych łańcuchów! Musisz znaleźć spokój pośród burz, które cię dręczą, pozwól swoim emocjom się wyrazić…”. W dzisiejszych czasach powszechne jest dostrzeganie jedynie symptomów, bez stawiania trafnych diagnoz. Dotyka to osobliwości wyczerpanych społeczeństw, zmęczonych sobą, które nigdy nie będą wiedziały, jak się zreformować; nie wiedzą już, jak kwestionować siebie. To zaprowadziłoby je za daleko. Obniżają miarę, bo brakuje im odwagi. Znaki utwierdzały nas w tym sensie, musieliśmy się dostosować: święci już nie istnieli! Czy kiedykolwiek naprawdę istnieli? Ludzie oddani wartościom, wykształceni, uczciwi (których przywołanie wywołuje uśmiech na twarzach bobosów 1 ) również byli winni. Prześladowaliśmy zwłoki uczciwego człowieka. Znaleźliśmy kilku, którzy nie byli uczciwi, więc wyciągnęliśmy wniosek, że uczciwość nic nie daje, ponieważ nie byliśmy już uczciwi lub mniej, a także, że ten przykład może tylko popchnąć ludzi na manowce. Przykładność, na pręgierzu! Z tych wszystkich powodów postanowiono, że musimy odrzucić dyktat edukacji i dobrego wychowania... Otworzyliśmy piłkę dla obojętności, indywidualizmu i komunitaryzmu... Nauczyciel z lat 70. wiedział to: jeśli w jego klasie był uczeń niegrzeczny, trzeba było go powstrzymać, ponieważ prowadził za sobą innych. To, co widzimy jako dzieci, kształtuje nas. Wszyscy znamy ludzi, którzy robili na nas wrażenie, gdy byliśmy młodzi. Ponieważ odważyli się na więcej niż my, ponieważ mówili głośniej, przebywanie w ich pobliżu dawało nam poczucie wolności. Pozwalamy, by kierowały nami emocje, które wydawały nam się najpotężniejszymi czujnikami naszego wewnętrznego bytu, i znosimy formę uzależnienia od tych ludzi, którzy nas olśniewają, którzy pozwalają sobie na to, czego nie wyobrażaliśmy sobie jako możliwego… Zły przykład zanieczyszcza stado. To, co widzimy, nas tworzy. Claudel mówił o „słuchającym oku”. Wszystkie zmysły są czujne w świecie, który daje im wolną rękę. Nasze zmysły rozpaczliwie poszukują sensu! Nasza wiara upada, nasz świat, nasz wszechświat grzęźnie w bagnie. Zaczynamy wierzyć w niemożliwe. Trwamy w błędzie, dążymy do swego rodzaju romantyzmu, gdy emocje dławią duszę, a dusze wołają o swoją samotność w ogłuszającej ciszy.

Co Georges Bernanos wyczuł, pisząc swój proroczy esej i to straszliwe zdanie, oskarżające współczesny świat o spiskowanie w celu wykorzenienia życia wewnętrznego? Co autor ma na myśli mówiąc o „życiu wewnętrznym”? Ciszę, bez wątpienia. Wolność, również jej totem. Wszystko, co przeciwstawia się często bezużytecznemu zgiełkowi otaczającego świata. Bernanos przywołuje intymny i cenny świat, w którym natura i kultura uszlachetniają i wyostrzają wyjątkowość każdego człowieka. Nie chodzi o to, by zakazać emocji, które otwierają drzwi duszy, a pozbawienie się ich pozbawiłoby nas cząstki człowieczeństwa. W przeszłości edukacja uczyła nas analizować emocje i odkrywać te, które są wartościowe, te, które wzmacniają duszę i pozwalają jej spotykać się z innymi duszami. O to właśnie chodziło: poznać siebie, by lepiej poznać innych. „W ten sposób w uprzejmości odnajdujemy trzy rodzaje elementów, które nie omieszkałeś rozróżnić: konwencje, które należy znać i szanować wyłącznie w imię zwyczaju; konwencje psychologiczne oparte na naszych naturalnych odczuciach i relacjach; wreszcie cnoty moralne przenikające dobre maniery i nadające im najwyższe znaczenie” – pisał w 1934 roku wielebny ojciec Antonin-Dalmace Sertillanges [2] . Dodał, że „czysto formalistyczna” uprzejmość okazała się nieciekawa: „Prawdziwa uprzejmość to coś zupełnie innego; opiera się na moralności, a w cywilizacji takiej jak nasza, zrodzonej z Ewangelii, opiera się na moralności chrześcijańskiej”. To precyzyjnie nakreśliło głęboki cel wychowania: przekazać i uczynić pokochanym to, co jest przekazywane. Ojciec Sertillanges kontynuował, dążąc do ponownego zjednoczenia nieba i ziemi: „Prawdziwy święty musi być uprzejmy, ponieważ jest cnotliwy i mądry; ponieważ ma wyczucie innych i szacunek dla siebie. To, co nadprzyrodzone, wszczepiając się w naturę, pragnie jej doskonałości. Samo ją doskonali”. Cała ta moralność, nauka rozeznania i woli, wyznaczała młodym ludziom nieskończony ideał, ograniczając drogę, którą należy podążać. Przewodniczył tu autorytet3 : okazał się przydatny do „wzrostu” młodego człowieka. Wiersz Rudyarda Kiplinga4 przedstawiał liryczną wersję tego. Nauka, która nie deklarowała się jako taka, która wykorzystywała emocje jako środek, a nie cel, aby dotrzeć do duszy i naprawić ją każdego dnia życia, jedynego prawdziwego problemu. Nasz świat tak bardzo się zmienił. Ale czy ta współczesna cywilizacja, którą tak dobrze definiuje Bernanos, przewidział, że nie będzie już miała wiele z cywilizacji? Kiedy wyrzekła się przekazu i zaczęła dusić życie wewnętrzne w zarodku. Ta cywilizacja zadawała sobie pytanie, wątpiła, co jeszcze chciała powiedzieć po dwóch wojnach światowych? Gdyby wartości moralne nie uchroniły nas przed zachowaniem jak zwierzęta, kto by nas ochronił? Powinniśmy byli pomyśleć inaczej, uświadomić sobie, że wojna istniała od zawsze, że zrodziła się z ludzi, którym brakowało lub wypaczano wartości moralne, i wreszcie, że to nasze wartości moralne pozwoliły nam przetrwać takie piekło. Więc nasza edukacja, nasza kultura, nasze wartości moralne nie uchroniły nas przed trudami i hańbą? Bo przecież już marzyliśmy o świecie bez trudów i hańby! Pod koniec XX wieku francuski śpiewak krzyknął: „Dla przyjemności!”, chcąc porwać za sobą tłum! Przyjemność zawładnęła placem i pod swoim anielskim blaskiem zmiotła wszystko, co istniało. W ten sposób rozpoczęło się panowanie relatywizmu. Wszystko było warte wszystkiego, ponieważ to, co sprzedawano nam jako absolutne dobro, zawsze zawodziło. Dobro i zło splatały się w szaleńczym tańcu. Cnoty moralne wywyższały duszę, przyjemność tłumiła wartości, zniechęcała ją, zacierała granice i ostatecznie uniemożliwiała wzrost. Zapominanie o celu rzeczy gloryfikuje źródło utraty sensu. Bez dobra i zła, to pyszne uczucie, że nie ma już zakazów, że wszystko jest dozwolone, że jesteśmy jak bogowie, wolni. To uczucie wolności, które nie jest wolnością, ale które odurza, które odurza... To uczucie wolności, które jest w rzeczywistości tylko władzą, pozostałością władzy. Król przyjemności narzucił swoje prawo, swoją sprawiedliwość, swoją mimikrę... Stopniowo przekształcał każdego w każdego, bez niczyjej uwagi. Pod pretekstem pozwolenia każdemu żyć swoim życiem, zmusił nas do stania się niezróżnicowaną magmą. Pod pretekstem wyeliminowania tych starych pudełek na naboje, które otorbiły naszą przyszłość, stworzyliśmy oszałamiające i bezużyteczne nowości. Całkowite odwrócenie wartości. Cywilizacja pozwoliła nam osiągnąć spełnienie poprzez przestrzeganie wspólnych zasad i wspólnej kultury; Nowa cywilizacja zapoczątkowała nową formę życia, w której dobro i zło nie były już definiowane a priori i nie wyrażały prawdy czynu. Georges Bernanos nie dostrzegał tego cywilizacyjnego zawrotu głowy majaczącego na horyzoncie, ale jak to często bywa, jego wyjątkowa intuicja nakazywała mu potępić utratę życia wewnętrznego, które go atakowało i obrażało, co mogło być zgubne. Ponieważ odrobina człowieczeństwa, która znika, nie wróży dobrze. Katolik postrzega świat z unikalnej perspektywy. Poprzez swoją intymną relację z Jezusem Chrystusem dostrzega ambicje Boga wobec niego. Ta wyjątkowość daje mu legitymację do uchwycenia świata i wzięcia go w posiadanie. Moc, którą daje prawda, ucieleśnia się w tych, którzy ją sobie roszczą.

Wykształcenie, dobre maniery, elegancja (w żadnym wypadku nie oparta na cenie ubrań) i troska o świat – to cechy, które Francuzi znajdowali do niedawna, najwyżej przez kilka dekad. Jak powiedział ojciec Sertillanges, chodziło o „wykształcenie” ludzi zdolnych do emanowania chrześcijańskimi wartościami moralnymi. Te wartości, czyli cnoty moralne, przetrwały długo po wielkich ruchach antykatolickich, które dotknęły ten kraj. Nawet bez Boga, te cnoty moralne wyrosły na katolickiej glebie i nie mogły się od niej uwolnić. Lecz niczym kurczak bez głowy, biegały teraz we wszystkich kierunkach i bez celu. Do tej pory to, co poszło nie tak, traktowano z tradycją i empiryzmem; uznano, że tylko nowość przynosi poprawę. Postęp, ten wielki mit współczesności, znalazł tu nieoczekiwane i niezbywalne paliwo. Nieustanną i niestrudzoną nowość niesiona przez reklamę dla mas ludzi, którzy pragną tego samego lub jednej z jego odmian. Wielki postęp!, o którym marzyli socjaliści i kapitaliści, znalazł alfę i omegę swojego projektu w najbardziej absurdalnym konsumpcjonizmie! Tracąc wartości moralne, utraciliśmy duszę, ponieważ przestaliśmy ją pielęgnować, unikaliśmy jej, a nawet przestaliśmy o niej mówić – zwiędła i nie dawała już znaku życia. A ponieważ wszyscy postępowali tak samo, nawyk myślenia, że dobrze jest tak postępować, stał się powszechny. Indywidualizm prowadził do nieokiełznanej mimikry. Wartości moralne zobowiązywały wszystkich do wzajemnego zrozumienia, docenienia i dostosowania się do siebie; staliśmy się posłuszni starszym, co z kolei zobowiązywało nas do pokory; w tym dziedzictwie każdy odnajdywał swoje miejsce, wyróżniając się, co wynikało z zakorzenienia. Teraz myślimy, że „wymyślamy” nasze życie. Nie pozostało nic poza nowością, a przynajmniej tym, co pod tą etykietą kryją się, wiedząc, że na ziemi nie ma zbyt wielu nowych idei, a raczej nowe nośniki starych idei. Dusza jest nadal ignorowana, podobnie jak osobliwość, która stanowi jej pas transmisyjny. Sieci społecznościowe narzucają zasady bardziej restrykcyjne niż stare cnoty moralne, a wszyscy spieszą się, by je przyjąć, ponieważ są nowe, a ich nieustanne odnawianie czyni je coraz bardziej atrakcyjnymi. Indywidualizm szerzy tam kody i postawy, które nie opierają się na żadnej prawdzie, ale rozprzestrzeniają się z prędkością światła i znajdują swoją prawdę w liczbie ich wyznawców, a my nie podążamy za nimi ponownie dla ich prawdy, ale po to, by należeć do wspólnoty. To zachowanie staje się nawykowe, Generacja Z nie toleruje najmniejszej krytyki, rekompensuje tylko wtedy, gdy sama się na to zdecyduje, wścieka się na „tak” lub „nie”, ustanawia prokrastynację jako sztukę życia... Zatem trzeba narzekać, aby istnieć. Narcyzm rzuca nową zasłonę na rzeczywistość. Ofiara zastępuje bohatera, produkt patriarchatu. Coraz bardziej zabrania się zabraniać. Wielu świętych byłoby dziś uważanych za oprawców, ponieważ zmuszali ludzi do pójścia tam, gdzie nie chcieli iść. Kiedy mówimy wam, że święci już nie istnieją! Bertrand Vergely, filozof ortodoksyjny, definiuje tę traumę: „To pokolenie musi polegać na podstawach, ale podstawy te nie są respektowane. Podstawy, na których się opierają, są niejasne, co rodzi strach”.
Nietrudno zrozumieć, że mimikra niszczy wolność, zastępując wolną wolę dobrą wolą wpływowych osób, których niezależność wciąż czeka na potwierdzenie. Bez wolności wkrótce nie będzie miłości. Ona już zanika. Wciąż słychać ją w ustach mężczyzn i kobiet, ale już nie wibruje, nie lśni, spłaszcza się, kurczy… Jak wiele słów używanych przez tę współczesną cywilizację, skończy nawet na mówieniu czegoś przeciwnego do znaczenia, jakie nadawali jej ludzie przez wieki. Kontrolowanie emocji stanie się kluczem do wszelkiej polityki, a nie do dobra wspólnego. Współczesna cywilizacja będzie postępować tak, jak od dawna potrafi: będzie popychać ludzi do wyrażania swoich emocji, do ujawniania się, aby ich ograniczać i niszczyć. Będziemy kontrolować emocje, definiując, co zasługuje na pożądanie. Już teraz kontrolujemy pragnienia konsumpcyjne, tworząc przedmioty bezużyteczne lub daremne. Wykorzenieni połkną wszystko, co im się zaoferuje, ponieważ żadna tradycyjna kultura nie będzie już kwestionować ich gustów. To społeczeństwo, które ma na ustach tylko słowo różnorodność, patrzy bez reakcji, jak prawie połowa języków używanych na świecie znika, i słyszy, jak francuski, którym mówi się dziś na szkolnych podwórkach, a nawet na uniwersytetach, brzmi bardziej jak pidgin niż język pierwotny. Nie dba o to, używa słów jako chwytów reklamowych, jedno słowo za drugie, jedno za każde inne. Słowa, jak wszystko inne, muszą stawać się coraz nowsze. Nic nie jest ustalone. Wszystko jest płynne. Nie mamy już czasu, aby się do nich przyzwyczaić, a tym bardziej, aby się zakorzenić, ponieważ królują szybkość i nowość. Ojciec Réginald Garrigou-Lagrange, którego niektórzy uważają za jednego z największych teologów XX wieku, uważał cnoty moralne za stałe i nawykowe dyspozycje, które ukierunkowują człowieka ku dobru w jego codziennych działaniach. Wzbogacały one ludzkie zdolności, aby umożliwić im działanie zgodnie z rozumem oświeconym wiarą. Te cnoty: roztropność, sprawiedliwość, męstwo, umiarkowanie, poprzez praktykowanie, dyscyplinę, którą narzucają, i radość, jaką w zamian oferują, zaspokajały duszę, która się umacniała, i służyły jako nauczyciel w próbach życia. Dla dominikanina cnoty moralne mogły być postrzegane jedynie jako wspierane przez cnoty teologiczne. Boża pomoc w przeciwnościach i wdzięczność kierowana do Niego w euforii okresów radości opierają się na tych cnotach moralnych, które opierają się na cnotach teologicznych.

Prawdziwa śmierć duszy następuje, gdy żyjemy na powierzchni samych siebie. Idiota lub biedak obciążony wartościami moralnymi nie jest ani idiotą, ani biedakiem 5 Opat Hamon, proboszcz parafii Saint-Sulpice w XIX wieku, opisał dwa rodzaje burz moralnych: „Te burze przychodzą czasem z zewnątrz, czasem z wewnątrz. Burze z zewnątrz: to sprawy, które zaprzątają, niepowodzenia, które przytłaczają, złe przykłady, które wstrząsają, sprzeczność języków, konflikt woli i charakterów, wszelkiego rodzaju zakłopotania. Burze od wewnątrz: to namiętności, pycha, pożądanie, chciwość, które niszczą dusze, nie zdając sobie z tego sprawy; zmysły, które się buntują, dręczą pragnienia, wyobraźnia, która szaleje, umysł, który rozprasza się w bezużytecznych myślach, w chimerycznych lękach lub daremnych nadziejach”. Nauka zagłębiania się w najgłębsze pragnienia wymaga nieustannej praktyki, która zapobiega popełnianiu błędów, ale zdobyte doświadczenie pocieszy w porażce i pozwoli się pozbierać. W świecie wibrującym w rytmie uzależnień… nieustannie tworzy, który używa cnót, aby je odwrócić, który zmienia znaczenie słów, tak że zostają one pozbawione swojej substancji, ważne jest, aby pozostać „czuwającym” (nie mylić z przebudzoną dewiacją, nowym dowodem na to, co Chesterton nazwał szaleństwem cnót chrześcijańskich). Mamy drzwi do naszej duszy, które otwieramy lub zamykamy zgodnie z naszą wolną wolą. „Cóż zatem tworzy w nas tę chciwość i tę niemoc, jeśli nie to, że istniało kiedyś w człowieku prawdziwe szczęście, po którym teraz ma jedynie znamię i całkowicie pusty ślad, i które daremnie próbuje wypełnić wszystkim wokół, szukając w nieobecnych rzeczach pomocy, której nie otrzymuje w teraźniejszości, ale które są do tego niezdolne, ponieważ tę nieskończoną otchłań może wypełnić jedynie nieskończony i niezmienny obiekt, to znaczy sam Bóg 6 . Ta nieskończona przestrzeń jest w nas i musimy się w nią zapuścić. Jakiż pożytek z obserwacji wszechświata, jeśli nigdy nie delektujemy się naszym życiem wewnętrznym? Jest miejsce, w którym poznajemy siebie w prawdzie” 7 . Nikt nie może zapomnieć To, co już tam było, jest naszym obowiązkiem. Naszym obowiązkiem jest ukazać tę nieskończoność, aby mogła wykiełkować w każdym z nas. Nie wolno nam już szukać na zewnątrz tego, co tkwi w nas. Jeśli mamy żyć, musimy żyć jak buntownicy, bo musimy zawsze czujnie obserwować ten świat, który wystawia nasze życie wewnętrzne na próbę swoim zamiłowaniem do hałasu i wulgarności. Aby strach Bernanosa się nie spełnił, niezbędne jest ponowne odkrycie cnót moralnych. Aby nie unosić się już na pianie naszego życia.
- Podczas tego programu nadawanego na antenie France Inter jesteśmy zdumieni: czy zaproszeni tu intelektualiści są aż tak oderwani od rzeczywistości, czy to po prostu ideologowie? Żal nam tych ludzi, którzy nigdy w życiu nie spotkali uczciwego człowieka. Jakże nędzne i wulgarne jest ich życie! https://youtu.be/6WJbxEOYqQE ↩
- Prawdziwa etykieta. Flagowy podręcznik Belle époque: perspektywy z ubiegłego wieku na temat uprzejmości i dobrych manier autorstwa braci szkół chrześcijańskich. Wydawnictwo L'honnête Homme Editions. ↩
- Zobacz te artykuły na temat autorytetu: Dlaczego ta nienawiść do autorytetu? i O autorytecie ↩
- Wiersz Jeśli. ↩
- Potężny Baudelaire doskonale to zrozumiał w swoim wzniosłym poemacie „Enivrez-vous” . Serge Reggiani przedstawi piękną interpretację , ale jako syn okresu międzywojennego czujemy już, że same cnoty go rozczarowały i że nie rozumie, dlaczego poeta jest do nich tak przywiązany. Powinien był zadać sobie pytanie: aby człowiek taki jak Charles Baudelaire uznał cnotę za równą jego zwykłym narkotykom – winu i poezji – musiał również wiele cnoty praktykować i dostrzegać w niej ogrom co najmniej porównywalny z jego ulubionymi narkotykami .
- Blaise Pascal. Fragment o Dobru Suwerennym nr 2/2 ↩
- Święty Augustyn (354-430). O przyjściu Chrystusa, Kazanie 19. „Bracia, słyszę dziś kogoś, kto szemrze przeciwko Bogu: «Panie, jak ciężkie są czasy; jakże trudny czas do przeżycia!»… Człowieku, który się nie poprawiasz, czyż nie jesteś tysiąc razy twardszy niż czasy, w których żyjemy? Ty, który pragniesz luksusu, tego, co jest tylko próżnością, ty, którego chciwość jest wiecznie nienasycona, ty, który chcesz nadużyć tego, czego pragniesz, nic nie osiągniesz… Uleczmy się, bracia! Poprawmy się! Pan nadchodzi. Ponieważ jeszcze się nie pojawił, ludzie z Niego kpią; lecz wkrótce przyjdzie i wtedy nie będzie już czasu na kpiny z Niego. Bracia, poprawmy się! Nadejdą lepsze czasy, ale nie dla tych, którzy żyją źle. Świat już się starzeje, zmierza ku starości; a my, czyż mamy znów stać się młodzi? Czego więc mamy się spodziewać? Bracia, nie spodziewajmy się już innych czasów niż te, o których mówi nam Ewangelia. Nie są one złe, ponieważ Chrystus jest Nadchodzi! Jeśli wydają się nam trudne, trudne do przetrwania, Chrystus przychodzi, aby nas pocieszyć… Bracia, czasy muszą być ciężkie. Dlaczego? Abyśmy nie szukali szczęścia na tym świecie. To jest nasze lekarstwo: to życie musi być wzburzone, abyśmy przywiązali się do innego życia. Jak? Posłuchajcie… Bóg widzi ludzi nędznie walczących pod jarzmem pragnień i trosk tego świata, które zabijają ich dusze; wtedy Pan przychodzi do nich jak lekarz, który przynosi lekarstwo. ↩
Więcej informacji znajdziesz na blogu Emmanuela L. Di Rossettiego
Zapisz się, aby otrzymywać najnowsze wpisy na swój adres e-mail.