Relatywizm okazuje się być łagodnym towarzyszem. Relatywizm to handlarz koni opata Donissana. Można podróżować w jego towarzystwie. Nie nudzi, pozostaje na swoim miejscu i okazuje niezawodną empatię. Nie zna jednak współczucia. Czy to problem? Raczej zaleta; nie zaprzecza, zgadza się ze mną. Precyzyjnie antycypuje moją zgodę, czasami nawet ją sobie wyobraża, zanim zdążę o niej pomyśleć. Relatywizm sprawia wrażenie, że dominuje nad wszelkimi pewnikami i stał się w ten sposób religią epoki; jest emanacją Republiki, która sama jest emanacją Monarchii. Relatywizm jest zatem naturalnym dzieckiem sekularyzmu; z tego powodu – to jego obowiązek! – trzyma w pogotowiu niemal wszystkie religie, nieco mniej te, które mogą go szantażować, a bardziej te, które pragną na nowo połączyć się z utraconą przeszłością. Relatywizm nie przychodzi z pomocą, zadowala się rolą świadka; Działa i poddaje się, jest technikiem, administratorem, statystykiem. Nie jest potulne, nie czuje potrzeby. Nie jest pokorne, nawet jeśli czasami udaje mu się udawać pokorę, ale w przeciwieństwie do tego ostatniego, relatywizm nie wymusza kwestionowania. Z pewnością pociesza, opierając się na egoizmie i natychmiastowej gratyfikacji. Kiedy pokora popycha do przyznania się do swoich błędów, relatywizm znajduje usprawiedliwienie dla wszystkich wykroczeń, powołując się na zasadę podwójnych standardów , która, jak sama nazwa wskazuje, może służyć obu stronom. Tam, gdzie pokora jest nauką prawa, aby uzyskać dostęp do ducha, handlarz końmi proponuje zapomnieć o prawie i duchu, aby żyć . Żyć w pełni lub żyć w rodzaju pełni. Relatywizm powoduje zatem śmierć, powoli i delikatnie, ponieważ wymaże nawet obecność idei w nas, odczłowieczy nas z absolutną pewnością. I zgodzimy się z tym. Staniemy się rzeczywiście robotami. Zgodzimy się z tym, ponieważ daje nam natychmiastową ulgę, na którą zasługujemy, ulgę wrażenia, ulgę, w której wrażenie skrywa obraz, w którym Narcyz zakochał się, patrząc na niego, zapominając o sobie, nieświadomie, zahipnotyzowany aż do samośmierci. Śmierci, która przychodzi do nas.
Więcej informacji znajdziesz na blogu Emmanuela L. Di Rossettiego
Zapisz się, aby otrzymywać najnowsze wpisy na swój adres e-mail.